a
[Nie]Umarła…
Zastanawiałaś się kiedyś, co się stanie po Twojej śmierci? Roksana nie musiała. Była zwykłą nastolatką, szczęśliwą, jak mało która. Ale nie trwało to długo. Jeden wypadek zmienił całe jej życie. W [nie]życie.
Rozdział I
„Inne
zakończenie”
- Jesteśmy już! – radość w głosie Maćka była wręcz nie do opisania.
Ja również cieszyłam się, jak głupia. W końcu to były moje
pierwsze wakacje ze znajomymi. Tydzień temu skończyłam liceum z
dość wysoką średnią, więc trzeba to było jakoś uczcić.
Rodzice pozwolili mi na ten wyjazd, więc praktycznie od razu
zaczęłam szukać jakichś ciekawych kwater nad morzem. Było kilka,
które wpadły mi w oko, ale w końcu wybrałam jedną, jak mi się
zdawało najlepszą i spełniającą wszystkie nasze wymagania. Nie
były one zbyt wygórowane – chcieliśmy jeden pokój
pięcioosobowy, być jak najbliżej morza i nie płacić za wiele.
Gdy nareszcie znalazłam taką, która nam wszystkim odpowiadała
zarezerwowałam miejsca i czekałam, jak na szpilkach do dnia
wyjazdu.
Jechaliśmy samochodem, gdyż Mateusz i Maciek mieli już zrobione prawo jazdy. Kierowcy zmieniali się co dwie godziny, a ja delektowałam się najlepszą podróżą w życiu. Najlepszą, bo z przyjaciółmi.
Kiedy dotarliśmy na miejsce po ośmiu godzinach drogi, od razu się zakwaterowaliśmy, rzuciliśmy bagaże od progu i poszliśmy nad morze. Wyjechaliśmy na noc, więc było stosunkowo wcześnie, ale i tak plaże były praktycznie pełne. Weszliśmy więc na promenadę i zaczęliśmy szukać jakiegoś mniej zaludnionego miejsca. Po kilkunastu minutach zeszliśmy na dziką plażyczkę. Była mała, ale tylko nasza. Rozbiliśmy się więc i położyliśmy na piachu, żeby trochę odpocząć.
Pogoda była idealna. Bezkres błękitnego nieba nade mną rozciągał się aż po horyzont, by dalej zlać się w jedno z nieprzeniknioną tonią morza.
-Jest cudownie – powiedziałam i rozciągnęłam się na piasku.
-Mhmm… - mruknęli wszyscy razem.
Parsknęłam śmiechem i usiadłam. Przymrużyłam oczy, popatrzyłam na słońce, a potem na moich przyjaciół. Byli dla mnie, jak rodzina. Maciek, Mateusz, Kuba, Przemek… Tylko w ich towarzystwie czułam się tak dobrze. Wszyscy zawsze się dziwili, jak to jest, że dziewczyna przyjaźni się z tyloma chłopakami. Normalnie. Jestem przy nich sobą, świetnie czuję się w ich towarzystwie, a chyba o to chodzi.
-Idziecie ze mną do morza? – zapytałam.
- -Idziemy, idziemy.
Poczekałam, aż będą gotowi i razem weszliśmy do morza. Woda, jak to zwykle bywa, była lodowata, ale to nie przeszkadzało chłopakom w pewnym momencie mnie podnieść i wrzucić w zimne odmęty.
-Nienawidzę was! – krzyczałam i chlapałam ich wodą. – Nienawidzę! – zanosiłam się od śmiechu.
Wyszliśmy z wody cali przemarznięci, ale szczęśliwi. Nikt z nas nie czuł już zmęczenia po podróży, biegaliśmy po plaży, ganialiśmy się, bawiliśmy, jak małe dzieci do utraty tchu.
Zebraliśmy się z miejsc dopiero w okolicach godziny trzynastej, bo wszystkim nam zaczął doskwierać głód. Maciek zaproponował, żeby przejść się po mieście i poszukać jakiejś pizzerii, ale w końcu stanęło na tym, że zamówimy jedzenie do domku wczasowego. Poszliśmy więc w tamtym kierunku i przez całą drogę rozmawialiśmy o tym, jak wspaniale zapowiadają się nasze wakacje.
Kiedy stanęliśmy w drzwiach naszego pokoju przeżyliśmy lekki szok. Nikt wcześniej nie zauważył, że są tylko trzy łóżka – dwa dwuosobowe i jedno pojedyncze.
-Jednoosobowe moje! – zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, o co chodzi, Kuba już leżał plackiem na łóżku.
-No to jeden z nas śpi na podłodze. – rzucił Mateusz. – Nie ja!
-Ja też nie! – Maciek próbował zająć sobie jedno z łóżek, ale Przemek nie dawał za wygraną.
-Nie bądźcie, jak dzieci. – powiedziałam. – Skoro łóżka są dwuosobowe, to będą na nich spać dwie osoby.
-Nie! – wykrzyknęli wszyscy poza Kubą, który śmiał się w głos.
-To może najpierw pociągniemy zapałki, kto będzie ze mną dzielił łóżko? – zaproponowałam. – Ale od razu mówię, niech mnie któryś w nocy dotknie, to nogi powyrywam. – zagroziłam śmiejąc się do rozpuku.
Wyjęłam zapałki z torebki i nadal nie mogąc opanować ataku śmiechu podałam je chłopakom. Za moment już wszystko wiedziałam – chichot Maćka i chóralne jęki reszty mówiły same za siebie.
Od początku w duchu miałam nadzieję, że to na niego padnie. Od dawna mi się podobał, więc miałam mniej problemów z dzieleniem z nim mojej przestrzeni osobistej. Zresztą, każda forma bliskości z nim sprawiała mi przyjemność. Tylko, że byliśmy jedynie przyjaciółmi. Mnie taki układ średnio satysfakcjonował, ale lepsze to, niż urwany kontakt. Wystarczyło jedno spojrzenie, jeden nic nie znaczący gest, a ja już miałam nogi, jak z waty.
Te brązowe loki, orzechowe oczy… On był ucieleśnieniem mojego ideału chłopaka. Wysoki, lekko umięśniony, szczupły, ale nie chudy. Zresztą, nie tylko wygląd miał idealny.
Jego charakter również jest wymarzony. Od zawsze był taki kochany, stawał w mojej obronie i niejednokrotnie za to oberwał, ale jak sam twierdził: „Dla niego to przyjemność i obowiązek w jednym”.
Z rozmyślań wyrwał mnie Kuba:
-Zamawiamy pizzę, jaką chcesz?
-Dla mnie jedna duża z pieczarkami i podwójnym serem. – odparłam bez zastanowienia.
-Gdzie ty to wszystko mieścisz? – odezwał się Maciek.
-W brzuchu. – pokazałam mu język i schowałam się w łazience.
Też się zawsze dziwiłam, że jem, ile wlezie, a nie tyję. Jestem wysoka i bardzo szczupła, mimo że nigdy się nie odchudzałam, ani nie byłam na żadnej diecie. Ba! Wręcz przeciwnie – od dawna próbowałam przytyć. Mój organizm miał chyba jednak inne plany. Dziewczyny zawsze mi tego strasznie zazdrościły, dlatego też często spotykałam się wręcz z nienawiścią z ich strony.
Odkręciłam kurek z gorącą wodą i spojrzałam na siebie w lustrze. Promieniałam. W oczach błyskały mi zawadiackie iskierki, a na policzkach pojawił się zdrowy rumieniec. Moje wiecznie matowe włosy wreszcie nabrały blasku, a cera lekko się rozświetliła i wyglądała nieskazitelnie. Ogólnie wyglądałam na szczęśliwą. Bo byłam.
W łazience spędziłam dobre pół godziny. Zmyłam z siebie piach i sól z morza, umyłam włosy i gdy wyszłam z turbanem na głowie pizza już na mnie czekała. Usiadłam na skraju łóżka, wzięłam pudełko w ręce i dopiero wtedy poczułam, jak bardzo byłam głodna. Pochłonęłam wszystko praktycznie na raz i zaczęłam się powoli rozpakowywać. Perspektywa spędzenia tutaj najbliższych dwóch tygodni sprawiała, że czułam się tak dobrze, jak nigdy wcześniej.
-Gdzie idziemy wieczorkiem? – zapytał Przemek.
-Wrócimy na plażę, odpoczniemy trochę, a jutro pójdziemy na jakąś imprezę, czy coś. – odparł Kuba.
-Mnie pasuje. – wyjęłam z torby czerwoną, plażową sukienkę.
Posiedzieliśmy jeszcze jakiś czas w pokoju, pograliśmy w karty, porozmawialiśmy trochę, aż w końcu zebraliśmy się do wyjścia. Było coś koło siedemnastej, więc ludzie powoli zmierzali z plaży do miasta, żeby coś zjeść, czy oddać się jakimś atrakcjom. Tym razem też mieliśmy szczęście – na naszej plaży nikogo nie było. Mogliśmy na spokojnie się rozbić i nie krępować niczyją obecnością.
W pewnym momencie, Kuba wyjął z plecaka aparat i zaczął nam robić zdjęcia z ukrycia. Zorientowałam się, że jestem na celowniku dopiero później, gdy wyszłam z wody. Od razu usiadłam na kocu i zażądałam, żeby mi je pokazał. Aparat przechodził z rąk do rąk i wszyscy śmialiśmy się ze zdjęć do łez.
W myślach już zastanawiałam się, gdzie je powieszę. Za każdym razem, kiedy będę na nie patrzeć przypomną mi się te wspaniałe chwile. Zapach bryzy morskiej, ciepły piach pod stopami, gorące powietrze i kontrastująca z nim woda… Nie szło tego niczym zastąpić.
Słońce zaczęło powoli chylić się ku zachodowi, kiedy pozbieraliśmy nasze rzeczy z plaży i zaczęliśmy się zbierać, każdy obładowany jakimiś tobołkami. Niosąc dwa parawany zastanawiałam się, jak to jest, że dni, które są dla nas najcenniejsze tak szybko się kończą. To nieprawdopodobne, bo niby każda doba ma aż dwadzieścia cztery godziny, a tutaj czułam, jakby była przynajmniej dwa razy krótsza.
Trzymając parawany pod pachami, a buty w ręce, weszłam na promenadę i wolnym krokiem razem z chłopakami szłam w stronę kwatery. Nie potrzebowaliśmy nic mówić, czasami warto było razem pomilczeć. Ta cisza opisywała wszystko to, co każdy z nas chciał w tym momencie powiedzieć. Piękno. Delektowaliśmy się nią, jak najlepszą muzyką.
Gdy tylko usiadłam na swoim łóżku ogarnęło mnie straszne zmęczenie. Najchętniej od razu położyłabym się spać, ale czułam, że piasek się do mnie poprzyklejał, więc poszłam wziąć szybki prysznic. Nie moczyłam już nawet włosów, postanowiłam umyć je nazajutrz.
Weszłam do łazienki, umyłam zęby, ogarnęłam się, przebrałam w piżamę i o dziwo po piętnastu minutach byłam już gotowa do spania. Chciałam wyjść, ale gdy tylko nacisnęłam klamkę, drzwi się otworzyły i ktoś z prędkością światła wziął mnie na ręce, zrzucił na łóżko, szczelnie owinął kołdrą i głosem Maćka rozkazał:
-Spać!
Wygramoliłam się z tego kokonu i rzuciłam w niego poduszką.
-Ja cię kiedyś człowieku zabiję! Obiecuję! Gołymi rękoma cię zamorduję! – biłam go poduszką po głowie. – Chcesz, żebym zawału dostała?
Nie odpowiedział, bo krztusił się ze śmiechu. Po chwili i ja do niego dołączyłam. Śmiałam się do rozpuku, aż w końcu dostałam kolki i ogarnęło mnie straszne zmęczenie. Kolejka do łazienki stopniowo się zmniejszała, aż w końcu wszyscy byliśmy już w łóżkach.
-A spróbuj mnie tylko dotknąć, to nie ręczę za siebie! – usłyszałam Mateusza i chcąc, nie chcąc znów wybuchłam śmiechem.
Położyłam się na skraju łóżka i próbowałam usnąć przytulona do poduszki. Nagle poczułam, że czyjeś silne ręce przyciągają mnie do siebie. Otworzyłam oczy nie wiedząc, co się dzieje i spojrzałam na Maćka.
-Jak będziesz tak leżeć, to spadniesz, a ja bym nie chciał, żebyś się poobijała. – wyjaśnił nie czekając na pytanie i mnie objął.
-Spokojnie, o mnie się nie martw. – powiedziałam i mocniej przytuliłam poduszkę jednocześnie wbrew własnej woli trochę się od niego odsuwając.
Bałam się, że Maciek usłyszy bicie mojego serca, a tego wolałabym uniknąć, bo kotłowało się w mojej piersi z zastraszającą prędkością. To takie słodkie, że się o mnie troszczy.
Jeszcze raz przytulił mnie do siebie i zamknął oczy, a ja tym razem nie stawiałam oporu. Leżałam tak wtulona i myślałam o tym, co mu się śni. Sama nie mogłam zasnąć. Byłam zbyt podekscytowana myślą, że leżę właśnie w objęciach chłopaka moich marzeń.
Nie ruszyłam się nawet o milimetr, nie chciałam przerwać tej chwili. Delektowałam się nią. Jego włosy łaskotały mnie w policzek, a ja nie miałam nic przeciwko temu. Byłam zadowolona, jak nigdy wcześniej.
W końcu powieki zaczęły mi ciążyć i zasnęłam, gdy księżyc był już wysoko na niebie.
***
Jechaliśmy samochodem, gdyż Mateusz i Maciek mieli już zrobione prawo jazdy. Kierowcy zmieniali się co dwie godziny, a ja delektowałam się najlepszą podróżą w życiu. Najlepszą, bo z przyjaciółmi.
Kiedy dotarliśmy na miejsce po ośmiu godzinach drogi, od razu się zakwaterowaliśmy, rzuciliśmy bagaże od progu i poszliśmy nad morze. Wyjechaliśmy na noc, więc było stosunkowo wcześnie, ale i tak plaże były praktycznie pełne. Weszliśmy więc na promenadę i zaczęliśmy szukać jakiegoś mniej zaludnionego miejsca. Po kilkunastu minutach zeszliśmy na dziką plażyczkę. Była mała, ale tylko nasza. Rozbiliśmy się więc i położyliśmy na piachu, żeby trochę odpocząć.
Pogoda była idealna. Bezkres błękitnego nieba nade mną rozciągał się aż po horyzont, by dalej zlać się w jedno z nieprzeniknioną tonią morza.
-Jest cudownie – powiedziałam i rozciągnęłam się na piasku.
-Mhmm… - mruknęli wszyscy razem.
Parsknęłam śmiechem i usiadłam. Przymrużyłam oczy, popatrzyłam na słońce, a potem na moich przyjaciół. Byli dla mnie, jak rodzina. Maciek, Mateusz, Kuba, Przemek… Tylko w ich towarzystwie czułam się tak dobrze. Wszyscy zawsze się dziwili, jak to jest, że dziewczyna przyjaźni się z tyloma chłopakami. Normalnie. Jestem przy nich sobą, świetnie czuję się w ich towarzystwie, a chyba o to chodzi.
-Idziecie ze mną do morza? – zapytałam.
- -Idziemy, idziemy.
Poczekałam, aż będą gotowi i razem weszliśmy do morza. Woda, jak to zwykle bywa, była lodowata, ale to nie przeszkadzało chłopakom w pewnym momencie mnie podnieść i wrzucić w zimne odmęty.
-Nienawidzę was! – krzyczałam i chlapałam ich wodą. – Nienawidzę! – zanosiłam się od śmiechu.
Wyszliśmy z wody cali przemarznięci, ale szczęśliwi. Nikt z nas nie czuł już zmęczenia po podróży, biegaliśmy po plaży, ganialiśmy się, bawiliśmy, jak małe dzieci do utraty tchu.
Zebraliśmy się z miejsc dopiero w okolicach godziny trzynastej, bo wszystkim nam zaczął doskwierać głód. Maciek zaproponował, żeby przejść się po mieście i poszukać jakiejś pizzerii, ale w końcu stanęło na tym, że zamówimy jedzenie do domku wczasowego. Poszliśmy więc w tamtym kierunku i przez całą drogę rozmawialiśmy o tym, jak wspaniale zapowiadają się nasze wakacje.
Kiedy stanęliśmy w drzwiach naszego pokoju przeżyliśmy lekki szok. Nikt wcześniej nie zauważył, że są tylko trzy łóżka – dwa dwuosobowe i jedno pojedyncze.
-Jednoosobowe moje! – zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, o co chodzi, Kuba już leżał plackiem na łóżku.
-No to jeden z nas śpi na podłodze. – rzucił Mateusz. – Nie ja!
-Ja też nie! – Maciek próbował zająć sobie jedno z łóżek, ale Przemek nie dawał za wygraną.
-Nie bądźcie, jak dzieci. – powiedziałam. – Skoro łóżka są dwuosobowe, to będą na nich spać dwie osoby.
-Nie! – wykrzyknęli wszyscy poza Kubą, który śmiał się w głos.
-To może najpierw pociągniemy zapałki, kto będzie ze mną dzielił łóżko? – zaproponowałam. – Ale od razu mówię, niech mnie któryś w nocy dotknie, to nogi powyrywam. – zagroziłam śmiejąc się do rozpuku.
Wyjęłam zapałki z torebki i nadal nie mogąc opanować ataku śmiechu podałam je chłopakom. Za moment już wszystko wiedziałam – chichot Maćka i chóralne jęki reszty mówiły same za siebie.
Od początku w duchu miałam nadzieję, że to na niego padnie. Od dawna mi się podobał, więc miałam mniej problemów z dzieleniem z nim mojej przestrzeni osobistej. Zresztą, każda forma bliskości z nim sprawiała mi przyjemność. Tylko, że byliśmy jedynie przyjaciółmi. Mnie taki układ średnio satysfakcjonował, ale lepsze to, niż urwany kontakt. Wystarczyło jedno spojrzenie, jeden nic nie znaczący gest, a ja już miałam nogi, jak z waty.
Te brązowe loki, orzechowe oczy… On był ucieleśnieniem mojego ideału chłopaka. Wysoki, lekko umięśniony, szczupły, ale nie chudy. Zresztą, nie tylko wygląd miał idealny.
Jego charakter również jest wymarzony. Od zawsze był taki kochany, stawał w mojej obronie i niejednokrotnie za to oberwał, ale jak sam twierdził: „Dla niego to przyjemność i obowiązek w jednym”.
Z rozmyślań wyrwał mnie Kuba:
-Zamawiamy pizzę, jaką chcesz?
-Dla mnie jedna duża z pieczarkami i podwójnym serem. – odparłam bez zastanowienia.
-Gdzie ty to wszystko mieścisz? – odezwał się Maciek.
-W brzuchu. – pokazałam mu język i schowałam się w łazience.
Też się zawsze dziwiłam, że jem, ile wlezie, a nie tyję. Jestem wysoka i bardzo szczupła, mimo że nigdy się nie odchudzałam, ani nie byłam na żadnej diecie. Ba! Wręcz przeciwnie – od dawna próbowałam przytyć. Mój organizm miał chyba jednak inne plany. Dziewczyny zawsze mi tego strasznie zazdrościły, dlatego też często spotykałam się wręcz z nienawiścią z ich strony.
Odkręciłam kurek z gorącą wodą i spojrzałam na siebie w lustrze. Promieniałam. W oczach błyskały mi zawadiackie iskierki, a na policzkach pojawił się zdrowy rumieniec. Moje wiecznie matowe włosy wreszcie nabrały blasku, a cera lekko się rozświetliła i wyglądała nieskazitelnie. Ogólnie wyglądałam na szczęśliwą. Bo byłam.
W łazience spędziłam dobre pół godziny. Zmyłam z siebie piach i sól z morza, umyłam włosy i gdy wyszłam z turbanem na głowie pizza już na mnie czekała. Usiadłam na skraju łóżka, wzięłam pudełko w ręce i dopiero wtedy poczułam, jak bardzo byłam głodna. Pochłonęłam wszystko praktycznie na raz i zaczęłam się powoli rozpakowywać. Perspektywa spędzenia tutaj najbliższych dwóch tygodni sprawiała, że czułam się tak dobrze, jak nigdy wcześniej.
-Gdzie idziemy wieczorkiem? – zapytał Przemek.
-Wrócimy na plażę, odpoczniemy trochę, a jutro pójdziemy na jakąś imprezę, czy coś. – odparł Kuba.
-Mnie pasuje. – wyjęłam z torby czerwoną, plażową sukienkę.
Posiedzieliśmy jeszcze jakiś czas w pokoju, pograliśmy w karty, porozmawialiśmy trochę, aż w końcu zebraliśmy się do wyjścia. Było coś koło siedemnastej, więc ludzie powoli zmierzali z plaży do miasta, żeby coś zjeść, czy oddać się jakimś atrakcjom. Tym razem też mieliśmy szczęście – na naszej plaży nikogo nie było. Mogliśmy na spokojnie się rozbić i nie krępować niczyją obecnością.
W pewnym momencie, Kuba wyjął z plecaka aparat i zaczął nam robić zdjęcia z ukrycia. Zorientowałam się, że jestem na celowniku dopiero później, gdy wyszłam z wody. Od razu usiadłam na kocu i zażądałam, żeby mi je pokazał. Aparat przechodził z rąk do rąk i wszyscy śmialiśmy się ze zdjęć do łez.
W myślach już zastanawiałam się, gdzie je powieszę. Za każdym razem, kiedy będę na nie patrzeć przypomną mi się te wspaniałe chwile. Zapach bryzy morskiej, ciepły piach pod stopami, gorące powietrze i kontrastująca z nim woda… Nie szło tego niczym zastąpić.
Słońce zaczęło powoli chylić się ku zachodowi, kiedy pozbieraliśmy nasze rzeczy z plaży i zaczęliśmy się zbierać, każdy obładowany jakimiś tobołkami. Niosąc dwa parawany zastanawiałam się, jak to jest, że dni, które są dla nas najcenniejsze tak szybko się kończą. To nieprawdopodobne, bo niby każda doba ma aż dwadzieścia cztery godziny, a tutaj czułam, jakby była przynajmniej dwa razy krótsza.
Trzymając parawany pod pachami, a buty w ręce, weszłam na promenadę i wolnym krokiem razem z chłopakami szłam w stronę kwatery. Nie potrzebowaliśmy nic mówić, czasami warto było razem pomilczeć. Ta cisza opisywała wszystko to, co każdy z nas chciał w tym momencie powiedzieć. Piękno. Delektowaliśmy się nią, jak najlepszą muzyką.
Gdy tylko usiadłam na swoim łóżku ogarnęło mnie straszne zmęczenie. Najchętniej od razu położyłabym się spać, ale czułam, że piasek się do mnie poprzyklejał, więc poszłam wziąć szybki prysznic. Nie moczyłam już nawet włosów, postanowiłam umyć je nazajutrz.
Weszłam do łazienki, umyłam zęby, ogarnęłam się, przebrałam w piżamę i o dziwo po piętnastu minutach byłam już gotowa do spania. Chciałam wyjść, ale gdy tylko nacisnęłam klamkę, drzwi się otworzyły i ktoś z prędkością światła wziął mnie na ręce, zrzucił na łóżko, szczelnie owinął kołdrą i głosem Maćka rozkazał:
-Spać!
Wygramoliłam się z tego kokonu i rzuciłam w niego poduszką.
-Ja cię kiedyś człowieku zabiję! Obiecuję! Gołymi rękoma cię zamorduję! – biłam go poduszką po głowie. – Chcesz, żebym zawału dostała?
Nie odpowiedział, bo krztusił się ze śmiechu. Po chwili i ja do niego dołączyłam. Śmiałam się do rozpuku, aż w końcu dostałam kolki i ogarnęło mnie straszne zmęczenie. Kolejka do łazienki stopniowo się zmniejszała, aż w końcu wszyscy byliśmy już w łóżkach.
-A spróbuj mnie tylko dotknąć, to nie ręczę za siebie! – usłyszałam Mateusza i chcąc, nie chcąc znów wybuchłam śmiechem.
Położyłam się na skraju łóżka i próbowałam usnąć przytulona do poduszki. Nagle poczułam, że czyjeś silne ręce przyciągają mnie do siebie. Otworzyłam oczy nie wiedząc, co się dzieje i spojrzałam na Maćka.
-Jak będziesz tak leżeć, to spadniesz, a ja bym nie chciał, żebyś się poobijała. – wyjaśnił nie czekając na pytanie i mnie objął.
-Spokojnie, o mnie się nie martw. – powiedziałam i mocniej przytuliłam poduszkę jednocześnie wbrew własnej woli trochę się od niego odsuwając.
Bałam się, że Maciek usłyszy bicie mojego serca, a tego wolałabym uniknąć, bo kotłowało się w mojej piersi z zastraszającą prędkością. To takie słodkie, że się o mnie troszczy.
Jeszcze raz przytulił mnie do siebie i zamknął oczy, a ja tym razem nie stawiałam oporu. Leżałam tak wtulona i myślałam o tym, co mu się śni. Sama nie mogłam zasnąć. Byłam zbyt podekscytowana myślą, że leżę właśnie w objęciach chłopaka moich marzeń.
Nie ruszyłam się nawet o milimetr, nie chciałam przerwać tej chwili. Delektowałam się nią. Jego włosy łaskotały mnie w policzek, a ja nie miałam nic przeciwko temu. Byłam zadowolona, jak nigdy wcześniej.
W końcu powieki zaczęły mi ciążyć i zasnęłam, gdy księżyc był już wysoko na niebie.
***
Mimo, że poszłam spać bardzo późno, to obudziłam się wcześniej, niż reszta. Otworzyłam oczy i próbowałam się przeciągnąć¸ ale Maciek nadal mnie obejmował. Będąc pewną, że śpi wtuliłam się w niego i leżałam tak przez jakiś czas, aż w końcu delikatnie, żeby go nie obudzić wyswobodziłam się z jego uścisku.
Ogarnęłam się trochę, ubrałam w szlafrok i cichutko, żeby nikogo nie obudzić zabrałam się za robienie śniadania. Włączyłam telewizor i zostawiłam na jakimś kanale regionalnym, po czym pokroiłam chleb i zrobiłam każdemu po kilka kanapek. Kiedy skończyłam, ułożyłam je na talerzykach, zaparzyłam herbatę i powoli zaczęłam wszystkich budzić.
-Jeszcze chwila… - Kuba nawet nie otworzył oczu, ale ja już znałam argument, który ich przekona do wstania.
-Śniadanie na stole. – powiedziałam i jak na komendę powstawali z łóżek.
-Jesteś aniołem. – usłyszałam tylko od Mateusza.
Chwilę później siedzieliśmy już w komplecie przy stole i snuliśmy plany na cały dzień. Stanęło na tym, że najpierw pójdziemy na plażę, a wieczorem na jakąś imprezę, w końcu pierwszy raz wyrwałam się z domu na tak długo, więc musiałam skorzystać.
Przywykłam do tego, że nie jem śniadań, więc i tym razem nic nie przekąsiłam. Spakowałam natomiast torbę na plażę i ogarnęłam trochę w pokoju, po czym wyszliśmy wszyscy z kwatery.
Pogoda znów dopisywała. Słońce leniwie wyglądało zza horyzontu, ale pomimo to już było ciepło. Czułam, jakby jego promienie wnikały we mnie i przenikały każdą komórkę doszczętnie wypełniając ją witaminą D. Miałam zamiar naprodukować jej w te wakacje tyle, ile tylko się da.
W pewnym momencie Maciek na mnie zerknął i nasze spojrzenia się spotkały. Spłonęłam rumieńcem i odwróciłam wzrok. Tak bardzo chciałam, żeby to coś oznaczało, żeby w jego oczach było widać, czy chce czegoś więcej… Czasami wydawało mi się, że widziałam dokładnie to, co chciałam, ale zawsze dochodziłam do tego samego wniosku: jesteśmy tylko przyjaciółmi i nic więcej z tego nie będzie. Pozostawały tylko nadzieja i domysły.
Zamyśliłam się i zaczęłam ignorować bodźce z zewnątrz, dlatego też dopiero za którymś razem usłyszałam pytanie Mateusza:
-To wolisz iść dzisiaj na jakąś imprezę, czy poleżeć na plaży? – był wyraźnie zniecierpliwiony brakiem jakiejkolwiek reakcji z mojej strony.
-Jasne, że na imprezę! Nie po to kupiłam sukienkę, żeby teraz leżała w torbie. – puściłam mu oczko i się uśmiechnęłam.
Byliśmy podekscytowani perspektywą wspólnego imprezowania – w domu nigdy nie pozwalano mi na coś podobnego. Rodzice nie chcieli słyszeć nawet o chodzeniu na domówki, a co tu mówić o klubach nocnych. Coraz bardziej czułam, że powrót do rzeczywistości będzie bolesny.
Usiadłam na piasku i patrzyłam w morze. Fale odbijały się od brzegu, żeby potem z powrotem cofnąć się w bezkres wody. Zmywały z plaży ślady, które zostawiły tam mewy szukające jedzenia.
Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w ich śpiew. Otworzyłam je dopiero wtedy, gdy Maciek zapytał, czy póki co jestem zadowolona z wyjazdu.
-Jest cudownie. – odpowiedziałam, a on uśmiechnął się słodko mrużąc oczy.
Czy on musiał być taki uroczy? Aż dziw, że żadna dziewczyna, z którą był, nie potrafiła go docenić. Miał ich kilka, ale każda zrywała góra po dwóch miesiącach. Zawsze w takiej sytuacji przychodził do mnie, a ja jednocześnie się cieszyłam i smuciłam. Pocieszałam go, klepałam po plecach i mówiłam, że będzie dobrze, że wszystko się ułoży… A potem płakałam po nocach, bo wiedziałam, że mu się ułoży, ale nie ze mną.
Kiedy znów był w związku udawałam szczęśliwą, żeby nie psuć mu humoru. Po części byłam: zależało mi na jego szczęściu, ale tak bardzo chciałam, aby znalazł je przy moim boku. Łudziłam się, że kiedyś tak będzie – odrzucałam wszystkich potencjalnych kandydatów na chłopaka, po prostu nie chciałam nikogo innego. Kilkakrotnie pytał mnie, dlaczego nie jestem w związku, ale ja od razu się czerwieniłam i odpowiadałam, że nikogo nie szukam.
-O czym myślisz? – Maciek wyrwał mnie z letargu.
-O… O niczym w sumie. – już miałam palnąć „O tobie…”
-No przecież widzę, że coś cię trapi. Powiedz mi, o co chodzi, proszę. – spojrzał na mnie tymi wielkimi oczami, a potem przechylił głowę na prawy bok i poprosił raz jeszcze.
-Nic ważnego, naprawdę. – uśmiechnęłam się. – A ty?
-O tobie. – musiałam mieć bardzo dziwny wyraz twarzy, bo nagle Maciek się roześmiał i dodał – Uwierz mi. A teraz chodź, dołączmy do reszty i zagrajmy w siatkówkę.
Pomógł mi wstać i trzymając się za ręce przebiegliśmy dystans dzielący nas od morza. Woda, jak zwykle była lodowata, ale wyjątkowo mi to nie przeszkadzało. Przez dobrą godzinę z niej nie wychodziłam – odbijałam piłkę, serwowałam, aż w końcu zrobiło mi się naprawdę zimno i szczękając zębami wyszłam na plażę. Owinęłam się ręcznikiem, położyłam na kocu i czułam, jak powoli robi mi się coraz cieplej.
Po chwili było mi na tyle błogo, że zamknęłam oczy i rozkoszowałam się chwilą. W końcu po zimnie zostało tylko wspomnienie. Rozciągnęłam się na piasku, odrzuciłam ręcznik i odpłynęłam.
Obudziłam się dopiero, gdy chłopcy wrócili z morza. Nie otwierałam oczu, bo próbowałam jeszcze raz zasnąć, ale moje próby spełzły na niczym, gdy usłyszałam rozmowę Mateusza i Maćka.
-Śliczna jest, kiedy śpi, co nie? – zapytał Mateusz.
-Zawsze jest śliczna. A teraz wygląda tak słodko i niewinnie. – odpowiedział mu Maciek.
Momentalnie poczułam motylki w brzuchu.
-Powiedziałeś jej już?
-Nie. Powiem jej jutro, jeśli będzie chciała iść ze mną zobaczyć zachód słońca.
-Jak chcesz. Taka dziewczyna, jak ona trafia się jedna na milion, nie zmarnuj tego.
-Nie zamierzam. Właśnie dlatego to jest takie trudne. – odparł Maciek, czym zakończył konwersację.
Czułam się kompletnie zdezorientowana. Odczekałam chwilę i „obudziłam się”, tym razem naprawdę.
-Śpiąca królewna wstała? – Mateusz uśmiechnął się do mnie. – Jak się spało?
-Przyjemnie. – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się również.
Ale o wiele przyjemniej słuchało się waszej rozmowy.
-Która godzina? – zapytałam.
-Dochodzi piętnasta. – odparł Przemek.
-No to będziemy się powoli zbierać, co nie? Pójdziemy coś zjeść, a potem na miasto.
-Co racja, to racja.
Zwinęliśmy parawany, poskładaliśmy koce i weszliśmy na promenadę. Przeszliśmy kawałek, znaleźliśmy jakąś przytulną knajpkę i zamówiliśmy jedzenie. Jako, że byliśmy nad morzem, postanowiliśmy chociaż raz zjeść jakąś rybę i pomimo że nie lubię, tym razem wyjątkowo mi smakowała.
Potem, gdy już skończyliśmy jeść, od razu wróciliśmy do domku. Skoro mieliśmy iść na imprezę, to potrzebowałam trochę czasu, żeby się wyszykować. Najpierw wzięłam prysznic i dokładnie umyłam włosy, po czym nic nikomu nie mówiąc zafarbowałam je na krwistą czerwień.
Zrobiłam sobie turban z ręcznika, założyłam na siebie szlafrok i zwolniłam łazienkę. Usiadłam na skraju łóżka i zaczęłam robić sobie makijaż.
-Potrzymałby mi ktoś lusterko? – zapytałam.
Maciek wstał z łóżka i stanął przede mną. Podałam mu
kieszonkowe lusterko i nakazałam się nie ruszać.
-Nie wiem, po co się malujesz, jesteś naturalnie piękna. – powiedział, a ja z wrażenia upuściłam eyeliner.
-Nieprawda… Zresztą, lusterka nie mówią. – pokazałam mu język i wróciłam do nakładania makijażu.
Skończyłam pół godziny później. Przejechałam jeszcze tylko czerwoną szminką po ustach i poszłam do łazienki suszyć włosy. Układałam je potem jakiś czas, aż w końcu wcisnęłam się w sukienkę.
Czarna, krótka, kloszowana w rozmiarze XS kosztowała mnie ponad sto pięćdziesiąt złotych, ale było warto. Wyglądałam w niej nawet dobrze, a jeszcze lepiej się czułam. Nieczęsto nosiłam sukienki, a kiedy już jakąś założyłam, byłam strasznie speszona. Natomiast w tej wręcz przeciwnie – nabierałam pewności siebie.
Wyszłam z łazienki nieco onieśmielona, ale ostatecznie zadowolona z otrzymanego efektu.
-Wow… Dziewczyno… No teraz mogę umierać. – zażartował Kuba.
-Wyglądasz niesamowicie. Dobrze ci w tym kolorze. – dodał Mateusz.
Poprawiłam jeszcze makijaż i podczas, gdy chłopcy się przebierali, ja szukałam butów. Kiedy już myślałam, że ich nie wzięłam, Maciek wyjął je z szafy.
-Wpakowałaś je tutaj pierwszego dnia, żeby szybko je znaleźć. – powiedział z czułym uśmiechem na ustach.
No tak. Już sobie przypomniałam, że coś takiego było.
-Dziękuję, nie wiem, co ja bym bez ciebie zrobiła. – odwzajemniłam uśmiech i założyłam szpilki.
Były śliczne. Kupiłam je kiedyś i chyba nigdy nie założyłam, sama nie wiem, dlaczego. Wysokie, czarne, na cienkiej szpilce, wiązane do połowy łydki. Trochę gotyckie, ale mimo to nadal w moim stylu.
Wyszliśmy przed dwudziestą. Pomimo tak stosunkowo wczesnej pory miasto już tętniło życiem. Zza każdego rogu wyłaniał się kolejny klub nocny; neonowe loga zapraszały do środka migając kolorami. Ale my nie chcieliśmy tak wcześnie zaczynać zabawy, poczekaliśmy więc do około dwudziestej drugiej, żeby choć trochę się ściemniło.
Przeszliśmy prawie całe centrum, aczkolwiek nie było tam nic interesującego. Powoli zaczynałam tracić nadzieję, aż w końcu znaleźliśmy trochę bardziej rockowy klub i weszliśmy do środka. Od razu oślepiły mnie zielono czerwone światła. Do moich uszu dochodziła głośna solówka nieznanego mi utworu, a kilka par tańczyło przy niej na dość dużym parkiecie.
Ominęliśmy ich bokiem i podeszliśmy do stolików. Podczas gdy Mateusz poszedł coś zamówić, ja chłonęłam tę niesamowitą atmosferę. Byłam tak podekscytowana, jak nigdy wcześniej.
-I jak wrażenia? - zagadnął mnie Maciek.
-Na razie dobrze, zobaczymy, co będzie dalej. - musiałam prawie krzyczeć, żeby zrozumiał, co mówię.
Chwilę później przyszedł Mateusz niosąc pięć drinków na tacy. Zdążyłam dosłownie upić łyczka i podszedł do nas nawet przystojny chłopak.
-Zatańczysz? - zapytał wyciągając do mnie dłoń.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Zapewne spłonęłam rumieńcem, ale miałam nadzieję, że w zielonym świetle tego nie widać. Wstałam z miejsca, posłałam chłopakom przepraszający uśmiech i poszłam na parkiet z nieznajomym. Pierwszy kawałek przetańczyliśmy i przegadaliśmy jednocześnie. Dowiedziałam się, że nazywa się Alan i podobnie, jak ja przyjechał tu na wakacje.
Między słowami próbował mnie trochę podrywać, ale średnio mu to wychodziło. Pomimo że był naprawdę niesamowicie przystojny, miał czarne, hipnotyzujące oczy i długie włosy tego samego koloru, cały czas czułam, że moje miejsce jest nie w jego objęciach, tylko Maćka.
Kiedy skończył się drugi utwór powiedziałam Alanowi, że idę się napić i posiedzieć trochę ze znajomymi. Obruszył się lekko, ale dałam mu buziaka w policzek i od razu poprawił mu się humor. Obiecałam jeszcze, że później to powtórzymy i odeszłam. Chodziło mi oczywiście o taniec, ale on chyba inaczej to odebrał.
-Nie miałem pojęcia, że umiesz tańczyć. - powiedział Kuba.
-Szkoda tylko, że nie z nami. - skwitował Przemek i puścił mi oczko.
-Wszystko zależy od partnera. - przekomarzałam się.
Usiadłam obok Maćka i upiłam kolejny łyk drinka.
Zauważyłam, że jest troszkę przybity, więc go zagadnęłam:
-Zatańczymy potem? - zapytałam z nutką nadziei w głosie.
-Jasne. - momentalnie się ożywił. - Ale pod warunkiem, że poczekamy na wolnego.
-Jakie wymagania... - pokazałam mu język. - No dobra, niech ci będzie.
Dopiłam drinka i znów podszedł do mnie Alan z prośbą o taniec. Skoro nie leciało nic wolnego, uznałam że mogę na chwilę zniknąć, więc przeprosiłam chłopaków i poszłam z nim na parkiet.
-Może gdzieś wyjdziemy? Tak wiesz, we dwoje... - odgarnął mi włosy za ramię.
Nie chciałam go zranić, ale też nie chciałam dawać złudnych nadziei. Niby miałam ochotę go lepiej poznać, z tym, że chyba chodziło mu o coś innego, niż o zwykłą randkę. Zresztą – nie wyobrażałam sobie zostawić tutaj chłopaków i iść gdziekolwiek z obcym mi chłopakiem.
-Wybacz, ale nie. Nie bierz tego do siebie, po prostu nie zostawię ich tutaj. - wskazałam podbródkiem na chłopaków. Na moje szczęście właśnie skończyła się piosenka. Słysząc, że wreszcie zaczęło się coś wolnego, chciałam odejść do Maćka, ale on mnie ubiegł. Podszedł do nas od tyłu i powiedział do Alana:
-Odbijany.
Po czym nie czekając na odpowiedź porwał mnie w ramiona i przytulił mocno do siebie. Zaczęliśmy bujać się w rytm muzyki, a potem z łatwością lawirować między kolejnymi parami.
Wtuliłam się w jego klatkę piersiową i niemalże czułam bijące w niej serce. Bałam się jedynie, że Maciek usłyszy moje, ale w porę przypomniałam sobie, że muzyka jest chyba na tyle głośna, aby je zagłuszyć. Poza tym, nie przejmowałam się już niczym. Nie liczył się obrażony na całego Alan, ani nic innego.
Cieszyłam się tańcem tyle, ile mogłam. Mijały kolejne minuty, a my nadal trwaliśmy wtuleni w siebie. Trafiliśmy akurat na dziewięciominutowy „November Rain”, więc mieliśmy dość długą chwilę tylko dla siebie.
-Cieszę się, że mam cię wreszcie tylko na wyłączność. - szepnął mi do ucha Maciek, a ja poczułam, jak nogi się pode mną uginają.
-Naprawdę? - zapytałam chcąc, by powiedział coś więcej.
-Tak... Nawet nie wiem, dlaczego, ale byłem tak zazdrosny, gdy tonęłaś w jego ramionach. - prychnął i nieznacznie skinął podbródkiem na Alana. - A ja od początku wakacji tak bardzo chciałem zatańczyć z tobą pierwszy taniec, jakoś się zbliżyć... - powiedział dokładnie to, co chciałam usłyszeć.
-Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem teraz szczęśliwa. - szepnęłam.
Przytuliłam się trochę mocniej. Byłam taka spełniona... Stawiałam kolejne kroki niby w transie, do końca nie zdając sobie sprawy z tego, co się dzieje. Ostatnie słowa Maćka nadal dźwięczały w mojej głowie, a ja z zamkniętymi oczami się nimi rozkoszowałam. Tak bardzo chciałam, żeby świat stanął w miejscu, żebyśmy zostali tylko my... Na zawsze... Razem.
***
W klubie zabawiliśmy jeszcze przez jakiś czas i zdążyłam trochę wypić, więc delikatnie szumiało mi w głowie. Koło trzeciej w nocy zaczęliśmy się zbierać na miasto, bo chcieliśmy wszyscy iść koniecznie zobaczyć wschód słońca.
Księżyc stał wysoko na niebie lekko oświetlając wszystko dookoła. Piasek zdawał się przybierać perłowy odcień, a fale odbijające się od brzegu kusiły perspektywą zanurzenia się w dość ciepłej wodzie, nagrzanej po całym dniu słonecznych kąpieli.
-Idziecie? - zapytał Mateusz i nie czekając na nikogo zdjął koszulkę.
Cisnął ją na ziemię i powoli zaczął wchodzić do morza. Skinął ku nam zapraszającym gestem i zniknął pod wodą. Chwilę potem wynurzył się z niej i odrzucił włosy do tyłu. Pomyślałam wtedy, że byłby to dobry kadr do filmu. Naturalne oświetlenie nadawało temu trochę mroczny klimat, a krople wody na jego skórze były świetnie widoczne.
-Dołączymy? - zapytał Maciek, gdy wszyscy inni szli w kierunku morza.
-Nie bardzo, woda morska może łatwo zniszczyć moją sukienkę. - odparłam. - Ale ty idź, ja tu sobie posiedzę.
-Oj, nie wygłupiaj się. - powiedział. - Zawsze możesz zdjąć sukienkę, chyba na brzegu nic jej się nie stanie. - podniósł jedną brew do góry.
Chyba wypiłam trochę za dużo, bo odgarnęłam włosy, odpięłam ekspres i pozwoliłam sukience swobodnie opaść na ziemię, zostając w samej bieliźnie.
-Idź przodem. - powiedziałam mu i obydwoje się roześmialiśmy.
-Ja was naprawdę nie rozumiem... - Maciek pokręcił głową z niedowierzaniem. - Bikini? Nie ma problemu. Ale jeśli chodzi o bieliznę, to panie, ludzie... - zasłonił się rękoma udając podglądaną kobietę.
Roześmiałam się i pobiegłam razem z nim do morza. Od razu podpłynęłam trochę dalej z zamiarem nurkowania. Złożyłam ręce nad głową i z impetem cała zanurzyłam się w ciemnej toni.
Nie zdążyłam nawet dobrze poczuć oporu wody, a coś złapało mnie za kostkę. Adrenalina momentalnie wystrzeliła w moich żyłach – zaczęłam się wyrywać, młócić wodę na oślep rękoma... Na nic. Ów coś uporczywie ciągnęło mnie w dół, jakbym była szmacianą lalką. Chwilę później czułam, jakby to sunęło po całym moim ciele przygniatając je, odbierając dech w piersi i nadal ciągnąc na dno. Odruchowo próbowałam krzyczeć, ale wypuściłam jedynie resztkę tlenu, którą miałam w płucach. Woda palącym strumieniem wniknęła na jej miejsce.
Zobaczyłam, że centralnie przed twarzą mam smugę czegoś czerwonego. Pomyślałam, że chyba czułabym, gdyby to była moja krew. Powiodłam za nią wzrokiem i znów w panice chciałam
krzyczeć. Nade mną rozciągało się skupisko oderwanych, ludzkich kończyn. Z niektórych wystawały kości, inne połączone były w niektórych miejscach jedynie za pomocą ścięgien, czy naczyń krwionośnych. Unosiły się spokojnie w strugach własnej krwi, niby w czerwonym dymie.
Odwróciłam wzrok, nie chciałam dłużej tego oglądać. Napawało mnie to zbyt dużym przerażeniem. Pomimo myśli, że to wszystko mi się uroiło z niedoboru tlenu w mózgu, wiedziałam, że nie potrafiłabym wymyślić czegoś podobnie realistycznego. Nie wszystko zostało odkryte, zdawałam sobie sprawę z rewirów niedostępnych nikomu, niezbadanych, niezmiennych od tysięcy lat... Ale dlaczego akurat mnie by się miały ujawnić?
Nagle tuż przed moją twarzą zamigotały białe ślepia bez źrenic. Pomimo paniki w środku nie mogłam się nawet ruszyć, czułam, jak odpływam. Coś przekręciło mnie brzuchem do dołu i zobaczyłam, ku czemu i co mnie ciągnie. Pode mną roiło się kłębowisko białych postaci. Wszystkie kręciły się wkoło, niczym żerujące sępy nad padliną. Zdawałam sobie sprawę, że pokarmem dla nich już za moment stanę się ja, ale nie dopuszczałam do siebie tej myśli.
Jedna z tych postaci uczepiła się mojej nogi. Była chyba najbardziej odrażającą i przerażającą kreaturą, jaką widziałam w życiu. Wyglądała na jakieś dwadzieścia lat, ale miała tak pomarszczoną od wody skórę, jaką miewają kobiety po sześćdziesiątce. Gałki oczne złowrogo błyskały bielą, a zęby wyszczerzone w triumfalnym uśmiechu składały się praktycznie z samych siekaczy.
W pewnym momencie znów obróciła mnie dookoła własnej osi i poczułam, jak plecami uderzam o dno. Zobaczyłam tylko, jak wszystkie te białe zmory płyną w moją stronę i wchodzą we mnie przez klatkę piersiową, poczułam przeszywające zimno, a potem nie było już nic.
Rozdział II
„Z góry”
Kiedy ponownie otworzyłam oczy nie leżałam już na dnie morza, a na ubitej ziemi. Otaczały mnie jedynie drzewa o złotych liściach. Były wszędzie. Gdzie bym nie spojrzała, tam widziałam jesień, złotą jesień. Alejki między drzewami przysypane były ich liśćmi. Wyglądało to, jak scenografia z siedemnastowiecznej, brytyjskiej powieści.
Wstałam zaintrygowana wszechobecnym pięknem; chciałam czegoś dotknąć, stać się częścią tego krajobrazu, ale gdy tylko spróbowałam moje dłonie nie napotkały żadnego oporu i weszły w korę drzewa, jak nóż w masło.
Odskoczyłam w tył zaskoczona.
-Pięknie tu, prawda? - usłyszałam kobiecy głos.
Wzdrygnęłam się i odwróciłam w kierunku, z którego dochodził. Z początku nikogo nie zauważyłam, jednak chwilę później zza najbliższego drzewa wyłoniła się postać, która była mi skądś znana.
W jednej chwili wróciły do mnie wszystkie wspomnienia. To ona ciągnęła mnie na dno. Z tym, że nie wyglądała tak strasznie, jak zapamiętałam. Rozpuszczone włosy ginęły za ramionami, a skóra nie była już tak pomarszczona. Jedyne, co nadal przerażało, to te oczy pozbawione wyrazu. Białe.
-Nie bój się. - przemówiła znowu. - Jestem tu po to, żeby ci pomóc.
Podeszła kawałek w moją stronę, jednak zrezygnowała w połowie drogi, kiedy zobaczyła, jak bardzo byłam przerażona.
-Gdzie jesteśmy? - zapytałam cicho i skrzywiłam się na dźwięk własnego głosu.
Dochodził jednocześnie z bliska, a jakby z oddali.
-Jesteśmy w miejscu, w którym nic ci nie grozi. W... - zawahała się na moment.
-Czyli gdzie? - naciskałam.
-Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć... W alternatywnej rzeczywistości, do której trafia każdy po śmierci.
-Po czym? - byłam wręcz pewna, że to mi się tylko śni.
-Umarłaś. Utopiłaś się w morzu. Dlatego tu jesteś. Gdybyś zginęła gdzieś indziej, niż w tej zatoczce, lub w inny sposób, nie byłabyś teraz tym, czym jesteś.
-A czym jestem?
-Duchem, zjawą... Czymś, co nigdy nie miało prawa istnieć Ale istnieje. Ja jestem tym samym. - odparła i westchnęła.
Nie miałam pojęcia, co się dzieje. Jak to umarłam? Przecież dopiero, co wróciłam z imprezy, byłam na wymarzonych wakacjach... Chciałam tam wrócić.
-Nie mogę znowu żyć? Zabierz mnie tam, gdzie to się stało. - zażądałam.
-To niemożliwe. Już nigdy nie będziesz człowiekiem. Na ziemskie życie możesz jedynie patrzeć z góry.
Pstryknęła palcami i znalazłyśmy się na dzikiej plaży. Zamarłam. Widziałam, jak nurkuję w wodzie i jak przerażony Maciek znika tuż za mną. Po jakimś czasie wyłania się z wody i niesie moje bezwładne ciało na piasek. Próbuje pierwszej pomocy, sztucznego oddychania... Nie pomaga.
-Nie żyje... - stwierdza panicznie i w amoku znów uciska moją klatkę piersiową mając nadzieję, że to coś pomoże.
Nagle na plażę wpada kilka osób, chyba ratowników medycznych, po których chwilę wcześniej zadzwonił przerażony Mateusz. Jedyne, co mogli zrobić, to stwierdzić zgon.
Patrzyłam na to, jak na film. Widziałam zapłakane twarze, to poczucie straty i zdezorientowanie w oczach. Chciałam do nich podejść, przytulić, powiedzieć, że to jakaś pomyłka, śmiać się z tego... Ale nie mogłam.
-Jak mogę do nich wrócić? Jak?! - prawie krzyczałam i czułam łzy cieknące mi po policzkach.
-Nie możesz, lepiej się z tym pogódź.
Mówiąc to rozpłynęła się w powietrzu zostawiając mnie samą. Tak, jak ja samych na plaży zostawiłam moich przyjaciół.
W pewnym momencie Maciek odwrócił się w moją stronę i niewidzącym wzrokiem patrzył wprost przed siebie. Miałam nadzieję, że może mnie zauważył. Podbiegłam do niego, zaczęłam przepraszać... Ale on nadal stał z wzrokiem utkwionym w jednym punkcie.
Co ja mogłam zrobić, żeby wszyscy poczuli moją obecność? Żeby chociaż przez moment zwrócili na mnie uwagę? Nic.
Patrzyłam razem z nimi, jak ratownicy przykrywają moje ciało workiem i niosą je do karetki zabierające ze sobą wszystko to, co było dla mnie najcenniejsze. Życie. Moje życie, które tak naprawdę dopiero, co się rozpoczęło, które każdego dnia zrywało mnie rano z łóżka z poczuciem, że za każdym rogiem czeka przygoda. Moje życie, które mogłam spędzić z Maćkiem... Zostało mi tak szybko odebrane.
Zaczęłam krzyczeć, ale nikt mnie nie usłyszał. Kolejno przechodziłam przez Maćka, Mateusza, Kubę i Przemka, ale żaden z nich tego nie czuł. Byłam obok, ale nikt o tym nie wiedział. Byłam martwa.
Maciek podniósł z ziemi moją sukienkę i trzymając ją kurczowo w rękach cicho zapłakał.
-Tyle nam po niej zostało? Garstka wspomnień, trochę rzeczy... - usiadł na piasku i łzy pociekły mu z oczu ciurkiem.
Patrzył w niebo przeklinając los, a ja usiadłam obok i płakałam razem z nim nad swoimi utraconymi bezpowrotnie marzeniami. Nie wiem, jak długo tak trwaliśmy. W pewnym momencie wszystko zaczęło się rozmywać, obraz dziwnie falował i nagle zniknął. Na powrót znalazłam się w owym złotym lesie.
Poczułam ulgę, że obok stała dziewczyna ubrana na biało. Ona była moim przewodnikiem po tym świecie, a zarazem jedyną przepustką choć do części życia.
-Każdy z nas przez to przechodził, nie jesteś jedyna. Musisz się odciąć, zapomnieć.. I zostać tutaj na wieki. - przeraziły mnie jej słowa.
Gdyby stał tutaj Maciek na pewno byłoby mi łatwiej. Objąłby mnie, powiedział, że wszystko się wyjaśni, że będzie dobrze... Ale go nie było. A może inaczej – to mnie nie było.
-Co ja mam tu robić? Siedzieć i jedynie myśleć o tym, co bezpowrotnie utraciłam? - czułam się bezsilna, jak nigdy wcześniej.
-Ja ciągle schodzę do świata żywych i patrzę, jak to życie im upływa. Wtedy choć trochę czuję, jakbym nie była tylko duchem, a częścią tego świata.
Popatrzyła na mnie i pstryknęła palcami. W jednej chwili znalazłyśmy się w moim rodzinnym mieście. Wskazała na kościół i ponownie rozpłynęła się w powietrzu. Nie zastanawiając się zbyt długo poszłam w stronę świątyni.
Drzwi stały przede mną otworem. Ubrani na czarno ludzie siedzieli w rzędach ławek i patrzyli w jeden punkt. Na ołtarz. Byli wśród nich moi znajomi, przyjaciele, rodzina... Praktycznie wszyscy płakali. Doszło do mnie, że trafiłam na swój własny pogrzeb.
Środkiem kościoła przeszłam ku czarnej trumnie. Wydawało mi się, jakby wszystkie pary oczu były we mnie wpatrzone, ale było tylko złudzenie. Patrzyli na moje ciało. Leżało okalane wszechobecną czernią – na sukni, na materiale w środku trumny... Jedynie włosy w dalszym ciągu były czerwone i ostro kontrastowały.
Stałam obok, niby samotna dusza. Patrzyłam, jak leżę bez ducha i nie mogłam uwierzyć że to, co dawało mi życie jest tuż obok. Ja byłam życiem. Byłam życiem oddzielonym od ciała, w którym mogłam egzystować.
Podeszłam bliżej wiedząc, że i tak nikt mnie nie widzi. Niczego tak bardzo nie pragnęłam, jak przebudzenia. Spojrzałam z góry na samą siebie. Byłam naprawdę piękna. Można by pomyśleć, że spałam. Karminowe usta lekko rozchylone zdawały się zastygać w wiecznym westchnięciu, a twarz nie znaczona żadnymi śladami śmierci potęgowała posępny nastrój całego obrazu.
Oderwałam oczy od tego widoku i spojrzałam w górę. Na ambonie stał ksiądz i przemawiał właśnie do zgromadzonych ludzi. Choćbym nie wiem, jak bardzo chciała, to i tak nie byłam w stanie skupić się na jego słowach. Za duży ból sprawiły mi zapłakane twarze moich najbliższych.
Patrzyłam, jak ciągną pod trumnę i po kolei się ze mną żegnają. Nie wszyscy zdawali sobie jeszcze sprawę, że to ich ostatnie pożegnanie.
Kiedy skończyli, wyszli za księdzem z kościoła, a jedyną osobą, która została był Maciek. Wstał z ławki i wolnym krokiem podszedł do ołtarza, aż w końcu pochylił się nad moim ciałem i powiedział:
-Tak bardzo chciałbym, żebyś do mnie wróciła... I wiem, że ty też byś tego chciała, ale to niemożliwe. Przepraszam za wszystko.
Głos mu się łamał, a kilka łez zostawiło na mojej sukni wilgotny ślad. Stał tak jeszcze chwilę, a potem włożył mi pod ramię wypchaną kopertę.
-To są wszystkie nasze zdjęcia, jakie kiedykolwiek zrobiliśmy. Chciałem, żebyś miała je przy sobie. - w tym momencie rozpłakał się na całego. - Kocham cię.
Pochylił się i złożył na moich wargach delikatny pocałunek, a ja poczułam, jakby przeszedł mnie prąd. Nagle zewsząd doszły mnie głosy krzyczące coś w nieznanym mi języku. Rozejrzałam się dookoła; kłębowisko białych postaci wiło się nade mną, jak w dzień mojej śmierci, z tym, że było ich o wiele więcej. Po chwili nie widziałam już nic poza nimi.
Ich krzyk narastał, a ja nie mogłam nawet zatkać uszu. Stałam osłupiała i wpatrywałam się w tę plątaninę, a jedyne, co widziałam, to biel. Czułam się, jak dziecko patrzące na śnieżycę. Nie wiem, ile to trwało. Wydawało mi się, że całą wieczność. I tak nagle, jak wszystko się zaczęło, głosy ucichły, zmory zniknęły. Zamknęłam oczy, bo ich echo nadal roznosiło się po mojej głowie, aż w końcu zapadła niczym nie zmącona cisza.
Otworzyłam oczy i nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Wokół mnie nie było nic. Gdzie bym nie spojrzała panowała biel. Zerknęłam w dół i krzyknęłam. W pustce mój wrzask nabrał jeszcze bardziej szaleńczego rozdźwięku.
Pod moimi stopami, odwrócona do mnie tyłem leżała topielica. Tak sądzę, że to była kobieta. Ów ciało nie miało włosów, ale strzępy kobiecych ubrań i postura na to wskazywały. Jej kończynami rytmicznie szarpały prądy wody równie białej, jak wszystko wokół.
Nagle, mocniejszy prąd odwrócił ją przodem. Zamarłam. To byłam ja. W niektórych miejscach skóra zaczęła odchodzić mi od kości, a tam, gdzie jeszcze nie zdążyła, była cała sinofioletowa.
-Przerwij moje cierpienia... - odezwała się w pewnym momencie, a dolna warga odpadła jej do połowy.
Miała w sobie coś tak hipnotyzującego, że pomimo paraliżującego strachu coś nie pozwalało mi uciekać. A może była to świadomość, że nie mam dokąd...?
-Przerwij! - wykrzyknęła zdeformowanym głosem i w jednej chwili stała tuż obok mnie.
Machnęła ręką i na moim ciele w jednej chwili pojawiły się płytkie nacięcia, jakby spadły na mnie z impetem odłamki szkła.
Zabolało. Syknęłam cicho, przede wszystkim z zaskoczenia, a ona tylko się zaśmiała i ranki zniknęły.
-Jak? - wykrztusiłam. - Jak ci pomóc?
-Idź do Maćka, spraw, żeby cię zobaczył, a reszty dowiesz się później.
Obróciła się wokół własnej osi i pocałowała mnie w czoło. Poczułam przerażające zimno i trupi odór, a ona znów się zaśmiała i już jej nie było.
Nicość zniknęła. Byłam teraz w swoim własnym pokoju. Czerwone ściany straszyły wspomnieniami życia, a kartony z moimi rzeczami na środku były kwintesencją tego wszystkiego. Nie chciałam tam zostać ani chwili dłużej. To był dla mnie zbyt duży cios.
-Idź do Maćka. - te słowa dźwięczały w mojej głowie.
Uniosłam się w powietrzu i mijając kolejne ulice, które mnie od niego dzieliły zastanawiałam się, co jeszcze mi się przydarzy. Nie mogłam tego pojąć, zbyt dużo widziałam, żeby czegokolwiek się spodziewać.
Księżyc oświetlał twarze przypadkowych przechodniów, którzy instynktownie mnie omijali. Tak bardzo chciałam, żeby którykolwiek z nich mnie zobaczył, żeby to wszystko okazało się jakimś cholernym snem.
Przeszłam przez ścianę pokoju Maćka i żal ścisnął mi serce. Mój wiecznie radosny, ukochany optymista siedział na łóżku i z nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w nasze wspólne zdjęcie. Łzy zastygły mu na policzkach – nie miał już, czym płakać.
Nie zastanawiając się długo usiadłam obok i próbowałam jakoś zwrócić na siebie uwagę. Mówiłam do niego, obejmowałam, tuliłam...Wszystko na nic.
On nadal siedział w tej samej pozycji i cichutko szlochał patrząc na zdjęcie. Pogrążony we własnych wspomnieniach. Samotny.
Chciałam wytrącić mu to zdjęcie z ręki, ale gdy tylko je dotknęłam poczułam mrowienie i ciepło idące od czubka wskazującego palca przez całe ciało.
-Bardzo dobrze. - rozległ się charakterystycznie zniekształcony głos topielicy. - Powiedz coś do niego.
-Maciek? - zapytałam trochę niepewnie.
-Roksana?! - prawie krzyknął wpatrzony w zdjęcie.
Usiadłam obok niego i podążyłam za jego wzrokiem. Nie mogłam w to uwierzyć. Moja postać na zdjęciu ożyła.
-To ja. Nie panikuj, jestem tuż obok i obiecuję, że tak będzie zawsze.
Słyszałam się, jakby w dwóch płaszczyznach. To działało.
-Gdzie jesteś?! Co się dzieje?! - nigdy wcześniej nie słyszałam go tak spanikowanego, ale trudno, żeby było inaczej.
-Siedzę tutaj i trzymam cię za rękę. Nie zwariowałeś, proszę uwierz mi...
-Nawet jeśli to urojenie, jest najpiękniejszym prezentem od losu, jaki mogłem dostać. - do oczu napłynęły mu nowe łzy.
Było mi tak przykro, kiedy na niego patrzyłam. Nie chciałam, żeby był przeze mnie smutny. Dużo bym dała, żeby zobaczyć go znowu wesołego, takiego, jakim go pamiętałam od zawsze.
Jeśli kiedykolwiek miałabym wskazać najbardziej pozytywną osobę, bez wahania wybrałabym Maćka. Zawsze według niego szklanka była do połowy pusta, bo można jeszcze dolać soku. A wtedy zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni.
-Każ mu wziąć cokolwiek, co się z tobą wiąże i podejdźcie do lusterka. - głos w głowie dawał mi kolejne wskazówki.
Rozdział
III
„Nadzieja”
„Nadzieja”
Maciek
miał na ręce bransoletkę, którą kiedyś sama zrobiłam właśnie
z myślą o nim. Pamiętam, ile było z nią roboty - ćwieki nie
chciały się przyczepiać, więc musiałam pomóc sobie
kombinerkami. Ja miałam identyczną.
-Podejdź po lusterka. - powiedziałam do niego z czułością, żeby się nie przestraszył.
Zerwał się, jak oparzony i podbiegł do wielkiej, trzydrzwiowej szafy. Powoli poszłam za nim, to już był dla niego szok, nie chciałam go potęgować.
-I co dalej? - powiedział do zdjęcia.
Moja postać na powrót znieruchomiała. Chwyciłam go za bransoletkę i moja dłoń bez trudu stropiła się z jego w jedną całość
-O Boże... - wyszeptał.
-Podejdź po lusterka. - powiedziałam do niego z czułością, żeby się nie przestraszył.
Zerwał się, jak oparzony i podbiegł do wielkiej, trzydrzwiowej szafy. Powoli poszłam za nim, to już był dla niego szok, nie chciałam go potęgować.
-I co dalej? - powiedział do zdjęcia.
Moja postać na powrót znieruchomiała. Chwyciłam go za bransoletkę i moja dłoń bez trudu stropiła się z jego w jedną całość
-O Boże... - wyszeptał.
Widział mnie! Wpatrywał się
we mnie i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Ja też nie mogłam.
Uśmiechnęłam się nieśmiało nie wiedząc, jak zareaguje na te
rewelacje. Odwzajemnił uśmiech, ale był przy tym jakiś blady.
Musiałam mu jakoś udowodnić, że nie zwariował.
-Kim jesteś? - zapytał przerażony całym tym zajściem.
-Duchem, zjawą, cieniem dawnej Roksany... Nie powinnam w ogóle istnieć. Ale tu jestem. Prawdziwa.
-Jak to możliwe? - nadal trząsł się ze strachu, ale już trochę słabiej.
- Sama nie wiem. Podobno, gdybym utopiła się gdzie indziej, moja dusza byłaby martwa, tak jak ciało.
Wzdrygnął się na samą myśl o tym wszystkim. Kolejna łza potoczyła mu się po policzku. Odruchowo chciałam ją zetrzeć, ale szybko cofnęłam rękę bojąc się jego reakcji.
-Dlaczego tu przyszłaś? - zapytał, a w jego głosie wyczułam ogromną nadzieję.
-Bo przez ostatnie lata cię kochałam i nawet teraz to uczucie się nie zmieniło. A gdy widziałam cię na pogrzebie, czy na plaży, gdy widziałam, jak wszyscy cierpicie, a ja nie mogłam nic zrobić- głos mi się łamał. - musiałam chociaż spróbować.
-Byłaś tutaj przez ten cały czas? - zapytał z niedowierzaniem.
Zdziwiło go akurat to, że ciągle byłam przy nim. Nie to, że stałam się duchem. Nie to, że będąc umarłą przyszłam do niego. Instynktownie wyczuwałam targające nim emocje i nie mogłam się nadziwić.
-Byłam i zawsze będę. Niczego tak bardzo nie pragnę. - zapewniłam go.
Widziałam w jego oczach, że jest mi wdzięczny. Na jego twarzy przez krótką chwilę pojawiło się tyle uczuć, że zdążyłam wychwycić tylko niektóre. Czułość, miłość, strach, niedowierzanie... Podobnie i ja się czułam.
Nadal trzymając go za rękę, prawą dłonią pogłaskałam go po policzku. Maciek chciał mnie chyba przytulić, bo gwałtownie zerwał się z miejsca i zacisnął ręce na powietrzu. Nie było mnie już w lusterku, ani na zdjęciu. Znów zrobiłam się niewidzialna.
-Połączenie zostało przerwane. - usłyszałam w głowie szyderczy chichot. - Złap go za tą bransoletkę i powiedz, żeby uważał.
Podeszłam do Maćka i zrobiłam tak, jak kazała mi topielica. Znów zobaczyłam się w lusterku. Moja postać chwilę zafalowała, jak hologram, zatrzęsła się i znów była normalna.
-Hej – powiedziałam spokojnym tonem widząc, jak załamany trzyma twarz w dłoniach.
Od razu się ożywił, ale niestety znów ruszył ręką. Powróciłam za moment i śmiejąc się poinformowałam go, żeby tak nie robił.
-Wybacz, nie wiedziałem...
-Ja też nie. - przerwałam mu.
Chwilę się wahałam, czy wszystko powiedzieć, ale doszłam do wniosku, że Maciek zasługuje na usłyszenie całej prawdy, a nie tylko jej części.
-Nad czym się zastanawiasz? - zapytał z lekkim poczuciem winy w głosie.
-Nad tym, czy chcesz usłyszeć to, co mam ci do powiedzenia.
-Jeśli to choć o moment przedłuży nasze spotkanie... Proszę, powiedz. - był w dalszym ciągu tak uroczy, jakim go zapamiętałam.
Więc zaczęłam opowiadać. Począwszy od opisu swojej śmierci przez wszystkie dziwne spotkania na chwili obecnej kończąc. Starałam się nie pominąć żadnego szczegółu, ale z rozmysłem nie powiedziałam o ranach, jak zadała mi topielica – bałby się o mnie jeszcze bardziej.
Kiedy skończyłam, Maciek był w głębokim szoku. Chwilę trwało, zanim doszedł do siebie. Zaczęłam się martwić, czy aby za bardzo go nie przeraziłam.
-Wszystko w porządku?
-Tak. - rzucił. - Chodź, Mateusz też zasługuje by to zobaczyć.
Krzyk, jaki nagle usłyszałam we własnej głowie był nie do zniesienia. Chwyciłam się za nią przerywając połączenie i zapytałam sama siebie:
-Czemu krzyczysz?!
Wrzask przeszedł w delikatny szept.
-Nikt nie może się o tym dowiedzieć, rozumiesz? Bo inaczej nie wrócisz do żywych, słonko. - powiedziała słodko.
-To jest możliwe? - pomyślałam.
-Wszystko jest możliwe, tylko on musi ci zaufać.
Powróciłam do zdezorientowanego Maćka. Chwyciłam jego dłoń i wszystko wyjaśniłam. Jego oczy z każdym słowem stawały się coraz większe. Był coraz bardziej zdziwiony.
-Jak mogę ci pomóc? Obiecuję, że zrobię wszystko, żebyś do nas wróciła. A jeśli się nie uda, to ja dołączę do ciebie. - powiedział, a ja poczułam dreszcze.
-Nie pozwolę na to. Jeśli choć trochę ci na mnie zależy, to przestań tak nawet myśleć.
-A mogę cię chociaż pocałować? - zapytał patrząc wprost w moje oczy.
-Uwierz, że niczego innego tak nie pragnę... Ale pamiętam, co było ostatnim razem, gdy pocałowałeś moje wargi na pogrzebie. Nie chcę znów przez to przechodzić. - byłam wewnętrznie rozdarta.
-”Czasem pocałunek w Piekle stworzy niezły raj” - zacytował.
-Pozwól mu. - odezwała się znów topielica. - Oni znów cię zabiorą, ale zrozumieją, że to nie ty miałaś umrzeć. Może pozwolą ci wrócić.
-Jacy oni? - pomyślałam, ale nie dostałam odpowiedzi.
Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech, chyba bardziej z przyzwyczajenia, niż z potrzeby. Wytłumaczyłam Maćkowi, co dokładnie może się stać i obiecując, że wrócę, jak tylko będę mogła zbliżyłam się do niego.
-Chodź tu do mnie. - powiedział i poklepał się po kolanach.
Chciałam go objąć i usiąść na jego nodze, jak zwykła nastolatka, ale działo się dokładnie to samo, co z moją ręką – zapadałam się. Miałam nadzieję, że to nie jest dla niego nieprzyjemnym uczuciem.
W końcu dałam sobie spokój z próbami utrzymania się na powierzchni i zwyczajnie przybliżyłam swoje usta do jego ust. Poczułam ciepło bijące od jego ciała, miękkość jego warg... Chciałam, żeby poczuł to samo, ale wątpiłam, żeby całowanie się ze zjawą było choć w jednej setnej tak przyjemne.
Trwało to dosłownie moment, a kiedy odsunęłam się od niego zdążyłam tylko zauważyć, jak się uśmiecha i zapadła ciemność. Najpierw myślałam, że zemdlałam, ale przypomniałam sobie, co było ostatnim razem, gdy Maciek mnie pocałował. Stałam dokładnie w tym samym bezkresie, ale tym razem nie był on biały, a czarny.
Spodziewałam się znów ujrzeć topielicę, ale tak się nie stało. Zobaczyłam natomiast, że w dali migocze coś białego. Wytężyłam wzrok i zauważyłam, że w moim kierunku zmierza ta sama dziewczyna, która wprowadziła mnie w ten świat.
-Dlaczego nie możesz pogodzić się ze śmiercią? - zapytała z wyrzutem zanim jeszcze zdążyła stanąć koło mnie.
Nie miałam pojęcia, co jej odpowiedzieć. Tym pytaniem kompletnie zbiła mnie z pantałyku. Moja chęć do życia była zbyt silna, żebym od razu pogodziła się z jego utratą.
-Jak niby mam uznać to, że jestem martwa, skoro tam, gdzieś na dole został mój sens życia? Nie chciałam umierać...
-To nie było samobójstwo? - teraz to ja ją zaskoczyłam.
-Nie. Pływałam z przyjaciółmi, nawet nie myślałam o śmierci.
Zapadła cisza. Zaczęła we mnie kiełkować nadzieja, że to wszystko było jakąś cholerną pomyłką, że zaraz się obudzę i zrobię śniadanie chłopakom Że pójdę z Maćkiem zobaczyć zachód Słońca. Że poprosi mnie o chodzenie.
-Widziałaś topielca. - to nie było pytanie.
Coś w wyrazie jej twarzy mówiło mi, że to bardzo zły znak, nie wiedziałam tylko, czy dla mnie, czy dla niej.
-Tak.
-Kazała ci iść do chłopaka. Pocałować go.
-Skąd wiesz? - wezbrała się we mnie podejrzliwość.
-Bo ja miałam tak samo. - uśmiechnęła się czule. - Nie udało się, nie pocałował, nie zadeklarował uczuć... Dlatego nadal tu jestem. I ty też będziesz. - po czułości nie było już śladu.
-Ale on mnie pocałował. - powiedziałam.
-To niemożliwe... - patrzyła na mnie ze strachem. - Jeśli to prawda, masz szansę stąd uciec. Musisz tylko powiedzieć mu, żeby zadeklarował swoje uczucia.
-Ale co on ma zrobić, żeby mnie stąd uwolnić? I co będzie dalej? Że niby tak po prostu obudzę się w grobie? - powoli czułam, jak wariuję.
-Dowiesz się w swoim czasie. - popatrzyła na mnie smutno i już jej nie było.
Nie zdążyłam nawet na moment usiąść i pomyśleć, a moje drugie wcielenie stało tuż obok. Spojrzałam na nią. Była naprawdę przerażająca, ale zarazem była też moją największą, bo jedyną nadzieją.
Znów zaczęła chichotać i gdy tylko się uspokoiła, powiedziała:
-Grzeczna dziewczynka. Rób wszystko, co ci każę, a już niedługo obie będziemy wolne. Chcesz tego, prawda? - zapytała retorycznie.
-Ale co mam zrobić? - byłam przerażona i zmęczona całą tą sytuacją.
-Musisz powiedzieć Maćkowi, że jedyną drogą jest oddanie przez niego życia w tym samym miejscu, w którym ty straciłaś swoje. - powiedziała szyderczym tonem.
Cała się zagotowałam. Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła. Nie mogłam pozwolić żeby Maciek z moich egocentrycznych pobudek oddał swoje życie. Już wolałam tkwić w tym cholernym półświatku, niż zmuszać go do pójścia na śmierć. Nie byłam tego warta.
-Nie zrobię tego. - przybrałam stanowczy ton głosu. - Nie mogę.
-Skoro tak, to ja się tym zajmę. - uśmiechnęła się i zaczęła do mnie zbliżać.
Nie zdążyłam się odsunąć, nie zdążyłam nawet krzyknąć a ona powoli całym ciałem we mnie wchodziła. Stałam, jak sparaliżowana, podczas gdy w środku czułam, jakby wszystkie moje organy wewnętrzne pozmieniały swoje miejsca. Mogłam tylko patrzeć jak kończyna po kończynie traciłam możliwość ruchu.
-Załatwione. - powiedziała. - A teraz idziemy do Maćka.
To było niemożliwe. Głos brzmiał, jak mój, wydobywał się z moich ust, ale mój nie był. Nigdy wcześniej się tak panicznie nie bałam. Nie tyle o siebie, co o kogoś innego. Wiedziałam, że nie mogę do tego dopuścić, ale co ja mogłam zrobić? Byłam kompletnie bezsilna.
Nawet nie zauważyłam, kiedy byłyśmy w mieszkaniu Maćka. Z melancholii ocucił mnie w sumie dopiero swój głos.
-Maciek! Wróciłam do ciebie. - słowa wypływały z moich ust, a ja nie potrafiłam tego kontrolować.
Widziałam w lustrze, jak mięśnie twarzy mimowolnie zastygły w uśmiechu, słyszałam to, co mówiłam, ale to nie byłam ja. Z tym, że topielica idealnie mnie udawała.
-I żebym wróciła do życia musisz udowodnić, że coś do mnie czujesz. Jedź jeszcze dzisiaj nad morze, stań w tym samym miejscu, w którym ostatni raz mnie widziałeś i czekaj, aż ktoś się pojawi. Wtedy powiesz, że mnie kochasz i wyjdę do świata żyjących! - mówiła przeze mnie z fałszywym optymizmem, a ja czułam narastającą panikę.
W końcu nie powiedziała mu nic o tym, że jedynym warunkiem mojego powrotu do żywych jest jego dobrowolna śmierć. A może nie taka dobrowolna? Może ona chciała go tam tylko zwabić i czekać, aż spotka go taki sam los, jak mnie? To było prawdopodobne, ale wolałam nawet nie myśleć, co by było, gdyby moje przypuszczenia okazały się prawdą.
-Nie ma czasu do stracenia. - powiedział Maciek, a ja czułam, jak serce mi się kraje. - Jeżeli to sprawi, że będziesz na powrót człowiekiem, mogę wyjechać choćby zaraz.
Tak bardzo liczyłam na to, że się nie zgodzi... Z całych sił starałam się odzyskać kontrolę chociaż nad mową, żeby powiedzieć mu, na czym stał. Rozpaczliwe próby spełzły jednak na niczym. Nawet na moment nie poczułam, że mam jakąkolwiek władzę nad topielicą. Znowu przegrałam.
Patrzyłam na Maćka, który w pośpiechu szukał kluczyków do samochodu i wiedziałam, że jedzie na śmierć. Pożegnał się czule ze mną, a raczej z moim drugim ja i wyjechał mówiąc „Do zobaczenia”. Żal ponownie ścisnął mi serce.
Gdy tylko znalazłam się znów w ciemnej nicości, topielica wyszła z mojego ciała. Poczułam przeraźliwe zimno, po czym moje organy wewnętrzne znów wskoczyły na swoje miejsca. Ale niczym był chłód, który za sobą pozostawiła w porównaniu z chłodem, który panował w moim sercu.
-Zabierzecie jego życie. - wyrzuciłam z siebie, gdy tylko z powrotem mogłam zapanować nad własnym głosem.
-Coś za coś, złotko. - wygięła jedyną wargę w podkówkę. - Biedna, mała Roksana, znów tak bardzo skrzywdzona przez los.
Naigrywała się ze mnie. Obeszła mnie dookoła lustrując uważnie z każdej strony. Znów się roześmiała i zniknęła pozostawiając za sobą jedynie echo swoich ostatnich słów pobrzmiewające jeszcze jakiś czas w pustce dookoła mnie.
Nie miałam ani chwili do stracenia. Musiałam, jak najszybciej znaleźć się w pobliżu Maćka i o wszystkim mu powiedzieć, ale miałam coraz większe wrażenie, że nie zdążę.
Chodziłam w kółko myśląc, jak mogłam się stamtąd wydostać. Byłam sfrustrowana i pogrążona w smutku jednocześnie. W końcu stanęłam w miejscu i skoncentrowałam się na jednym celu. Wyobrażałam sobie, że lecę w stronę miejsca mojej śmierci. W stronę miejsca, w którym wszystko się skończyło, ale i zaczęło jednocześnie. Że stoję w tej cholernej wodzie, a nie tutaj, w nicości.
Masując sobie skronie, coraz bardziej skupiałam się na wyobrażaniu celu. Widziałam już dokładnie każdy szczegół, przypomniałam sobie dosłownie wszystko.
-To nic nie da. - usłyszałam szept tuż obok i krzyknęłam przestraszona.
Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam przed sobą ubraną na biało dziewczynę. Ucieszył mnie jej widok – była moją przepustką do ucieczki.
-Już czas. - powiedziała, a mnie przeszedł zimny dreszcz. - Chodź ze mną, pomogę ci odzyskać życie.
Czyżby już było za późno? Nie, to nie mogło być prawdą. Nie zdążyłam o nic zapytać, a już stałam w jakimś zaciemnionym miejscu.
Kształtem przypominało ono jaskinię, sufit zwężał się w niektórych miejscach tworząc swoisty rodzaj kopuły. Nie widziałam wnętrza, w takim mroku trudno mi było cokolwiek rozpoznać.
-Stąd wychodzimy zbierać dusze. - powiedziała gwoli wyjaśnienia.
Byłam zbyt zdezorientowana, żeby cokolwiek odpowiedzieć. Dusze? Czyli, że Maciek już dotarł i za chwile wszystko miało się dokonać... Ona chciała zabrać Maćka tak samo, jak zabrała mnie.
Przez chwilę pomyślałam, jak to by wyglądało, gdyby i on był tutaj ze mną. Uśmiechnęłam się. Skoro nie wyszło nam za życia, może chociaż tutaj by nam się udało...?
Odegnałam od siebie te myśli. Nie mogłam przez własny egoizm pozwolić na to, żeby Maciek podzielił mój los. Najlepiej by było, gdyby o mnie zapomniał, wyrzucił to wszystko z pamięci. Byłby wtedy bezpieczny, poza wszystkim, co paranormalne, zostając w ludzkim świecie i nie uczestnicząc w tym, co się tutaj odbywało.
Zatopiona we własnych rozmyślaniach nie zauważyłam, jak przede mną, ustawione jedna po drugiej zmory opuszczają jaskinię. Z opóźnieniem zdałam sobie sprawę, że jestem jedną z nich.
Zobaczyłam poły poszarpanej, białej sukni u moich stóp i zamarłam. Byłam ubrana identycznie, jak reszta. Stałam się tą, która decyduje o życiu i śmierci.
W końcu przyszła moja kolej. Wyszłam stamtąd z jasnym celem – nie mogłam pozwolić, żeby kolejna niewinna dusza podzieliła ten los. Kiedy postawiłam pierwszy krok, znalazłam się pod wodą.
Nie musiałam oddychać, nie potrzebowałam tlenu. Czułam się bardzo dziwnie bez potrzeby zaczerpnięcia oddechu, ale skoro miałam pomóc Maćkowi, nie mogłam stracić nawet sekundy.
Rozejrzałam się uważnie – nigdzie nie widziałam reszty. Zanurkowałam głębiej – po chwili wszystkie je zobaczyłam. Zorientowałam się, że patrzę na miejsce swojej śmierci, tyle tylko, że z ich perspektywy. Odbieranie komuś życia było dla nich niczym więcej, jak rutynowym zabiegiem.
Płynęłam bezwiednie za resztą kobiet w białych sukniach i starałam się trzymać na tyle blisko, żeby w razie czego podpłynąć do Maćka jako pierwsza. Wszędzie dookoła mnie pojawiały się twarze, niby utkane z dymu, ale ja nie czułam strachu, a dziką determinację.
Byłam już chyba coraz bliżej – widziałam poruszenie wśród innych. Wkrótce i ja zobaczyłam cienką, czerwoną smugę.
Proszę, niech to nie będzie jego krew.
Przyspieszyłam. Płynęłam nad nimi wszystkimi i po chwili ich ujrzałam. Maciek stał w wodzie po pas i najwyraźniej wyczekiwał przyjścia kogoś, kto mu odda moje życie. Gdyby tylko wiedział, jaka armia przyszła, by zabrać jego...
Powoli brnął dalej, ku namowom topielicy, która stała kawałek dalej. Już nie wyglądała, jak potwór – teraz była moją idealną kopią. Wybiłam się w ich stronę tak szybko, jak potrafiłam, ale gdy byłam tuż przy powierzchni, coś ciągnęło mnie w dół. Mogłam pływać dosłownie kilka centymetrów pod taflą, z tym, że gdy tylko próbowałam się wynurzyć, ów nieznana siła mi nie pozwalała. To było coś w rodzaju prądu morskiego, ale nie mogłam mu się oprzeć.
Skoro tak się nie dało, to spróbowałam inaczej. Nie czekając, aż któraś z kobiet w białych sukniach przejmie kontrolę, sama chwyciłam Maćka za nogę i wciągnęłam pod wodę. Piach usunął mu się spod stóp i wpadł prosto w moje ramiona.
Otworzyłam mu oczy i gestem pokazałam, że musi uciekać. Widziałam, że ku nam zmierzają setki takich, jak ja. Bałam się tak, jak nigdy, ale nie o własną skórę. One były coraz bliżej, a Maciek nadal trwał zdezorientowany koło mnie.
Nie miałam zamiaru oddać go bez walki. One chyba to widziały, bo zbiły się w jedną, białą masę i sunęły wszystkie ku nam w tym samym tempie.
-Kim jesteś? - zapytał przerażony całym tym zajściem.
-Duchem, zjawą, cieniem dawnej Roksany... Nie powinnam w ogóle istnieć. Ale tu jestem. Prawdziwa.
-Jak to możliwe? - nadal trząsł się ze strachu, ale już trochę słabiej.
- Sama nie wiem. Podobno, gdybym utopiła się gdzie indziej, moja dusza byłaby martwa, tak jak ciało.
Wzdrygnął się na samą myśl o tym wszystkim. Kolejna łza potoczyła mu się po policzku. Odruchowo chciałam ją zetrzeć, ale szybko cofnęłam rękę bojąc się jego reakcji.
-Dlaczego tu przyszłaś? - zapytał, a w jego głosie wyczułam ogromną nadzieję.
-Bo przez ostatnie lata cię kochałam i nawet teraz to uczucie się nie zmieniło. A gdy widziałam cię na pogrzebie, czy na plaży, gdy widziałam, jak wszyscy cierpicie, a ja nie mogłam nic zrobić- głos mi się łamał. - musiałam chociaż spróbować.
-Byłaś tutaj przez ten cały czas? - zapytał z niedowierzaniem.
Zdziwiło go akurat to, że ciągle byłam przy nim. Nie to, że stałam się duchem. Nie to, że będąc umarłą przyszłam do niego. Instynktownie wyczuwałam targające nim emocje i nie mogłam się nadziwić.
-Byłam i zawsze będę. Niczego tak bardzo nie pragnę. - zapewniłam go.
Widziałam w jego oczach, że jest mi wdzięczny. Na jego twarzy przez krótką chwilę pojawiło się tyle uczuć, że zdążyłam wychwycić tylko niektóre. Czułość, miłość, strach, niedowierzanie... Podobnie i ja się czułam.
Nadal trzymając go za rękę, prawą dłonią pogłaskałam go po policzku. Maciek chciał mnie chyba przytulić, bo gwałtownie zerwał się z miejsca i zacisnął ręce na powietrzu. Nie było mnie już w lusterku, ani na zdjęciu. Znów zrobiłam się niewidzialna.
-Połączenie zostało przerwane. - usłyszałam w głowie szyderczy chichot. - Złap go za tą bransoletkę i powiedz, żeby uważał.
Podeszłam do Maćka i zrobiłam tak, jak kazała mi topielica. Znów zobaczyłam się w lusterku. Moja postać chwilę zafalowała, jak hologram, zatrzęsła się i znów była normalna.
-Hej – powiedziałam spokojnym tonem widząc, jak załamany trzyma twarz w dłoniach.
Od razu się ożywił, ale niestety znów ruszył ręką. Powróciłam za moment i śmiejąc się poinformowałam go, żeby tak nie robił.
-Wybacz, nie wiedziałem...
-Ja też nie. - przerwałam mu.
Chwilę się wahałam, czy wszystko powiedzieć, ale doszłam do wniosku, że Maciek zasługuje na usłyszenie całej prawdy, a nie tylko jej części.
-Nad czym się zastanawiasz? - zapytał z lekkim poczuciem winy w głosie.
-Nad tym, czy chcesz usłyszeć to, co mam ci do powiedzenia.
-Jeśli to choć o moment przedłuży nasze spotkanie... Proszę, powiedz. - był w dalszym ciągu tak uroczy, jakim go zapamiętałam.
Więc zaczęłam opowiadać. Począwszy od opisu swojej śmierci przez wszystkie dziwne spotkania na chwili obecnej kończąc. Starałam się nie pominąć żadnego szczegółu, ale z rozmysłem nie powiedziałam o ranach, jak zadała mi topielica – bałby się o mnie jeszcze bardziej.
Kiedy skończyłam, Maciek był w głębokim szoku. Chwilę trwało, zanim doszedł do siebie. Zaczęłam się martwić, czy aby za bardzo go nie przeraziłam.
-Wszystko w porządku?
-Tak. - rzucił. - Chodź, Mateusz też zasługuje by to zobaczyć.
Krzyk, jaki nagle usłyszałam we własnej głowie był nie do zniesienia. Chwyciłam się za nią przerywając połączenie i zapytałam sama siebie:
-Czemu krzyczysz?!
Wrzask przeszedł w delikatny szept.
-Nikt nie może się o tym dowiedzieć, rozumiesz? Bo inaczej nie wrócisz do żywych, słonko. - powiedziała słodko.
-To jest możliwe? - pomyślałam.
-Wszystko jest możliwe, tylko on musi ci zaufać.
Powróciłam do zdezorientowanego Maćka. Chwyciłam jego dłoń i wszystko wyjaśniłam. Jego oczy z każdym słowem stawały się coraz większe. Był coraz bardziej zdziwiony.
-Jak mogę ci pomóc? Obiecuję, że zrobię wszystko, żebyś do nas wróciła. A jeśli się nie uda, to ja dołączę do ciebie. - powiedział, a ja poczułam dreszcze.
-Nie pozwolę na to. Jeśli choć trochę ci na mnie zależy, to przestań tak nawet myśleć.
-A mogę cię chociaż pocałować? - zapytał patrząc wprost w moje oczy.
-Uwierz, że niczego innego tak nie pragnę... Ale pamiętam, co było ostatnim razem, gdy pocałowałeś moje wargi na pogrzebie. Nie chcę znów przez to przechodzić. - byłam wewnętrznie rozdarta.
-”Czasem pocałunek w Piekle stworzy niezły raj” - zacytował.
-Pozwól mu. - odezwała się znów topielica. - Oni znów cię zabiorą, ale zrozumieją, że to nie ty miałaś umrzeć. Może pozwolą ci wrócić.
-Jacy oni? - pomyślałam, ale nie dostałam odpowiedzi.
Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech, chyba bardziej z przyzwyczajenia, niż z potrzeby. Wytłumaczyłam Maćkowi, co dokładnie może się stać i obiecując, że wrócę, jak tylko będę mogła zbliżyłam się do niego.
-Chodź tu do mnie. - powiedział i poklepał się po kolanach.
Chciałam go objąć i usiąść na jego nodze, jak zwykła nastolatka, ale działo się dokładnie to samo, co z moją ręką – zapadałam się. Miałam nadzieję, że to nie jest dla niego nieprzyjemnym uczuciem.
W końcu dałam sobie spokój z próbami utrzymania się na powierzchni i zwyczajnie przybliżyłam swoje usta do jego ust. Poczułam ciepło bijące od jego ciała, miękkość jego warg... Chciałam, żeby poczuł to samo, ale wątpiłam, żeby całowanie się ze zjawą było choć w jednej setnej tak przyjemne.
Trwało to dosłownie moment, a kiedy odsunęłam się od niego zdążyłam tylko zauważyć, jak się uśmiecha i zapadła ciemność. Najpierw myślałam, że zemdlałam, ale przypomniałam sobie, co było ostatnim razem, gdy Maciek mnie pocałował. Stałam dokładnie w tym samym bezkresie, ale tym razem nie był on biały, a czarny.
Spodziewałam się znów ujrzeć topielicę, ale tak się nie stało. Zobaczyłam natomiast, że w dali migocze coś białego. Wytężyłam wzrok i zauważyłam, że w moim kierunku zmierza ta sama dziewczyna, która wprowadziła mnie w ten świat.
-Dlaczego nie możesz pogodzić się ze śmiercią? - zapytała z wyrzutem zanim jeszcze zdążyła stanąć koło mnie.
Nie miałam pojęcia, co jej odpowiedzieć. Tym pytaniem kompletnie zbiła mnie z pantałyku. Moja chęć do życia była zbyt silna, żebym od razu pogodziła się z jego utratą.
-Jak niby mam uznać to, że jestem martwa, skoro tam, gdzieś na dole został mój sens życia? Nie chciałam umierać...
-To nie było samobójstwo? - teraz to ja ją zaskoczyłam.
-Nie. Pływałam z przyjaciółmi, nawet nie myślałam o śmierci.
Zapadła cisza. Zaczęła we mnie kiełkować nadzieja, że to wszystko było jakąś cholerną pomyłką, że zaraz się obudzę i zrobię śniadanie chłopakom Że pójdę z Maćkiem zobaczyć zachód Słońca. Że poprosi mnie o chodzenie.
-Widziałaś topielca. - to nie było pytanie.
Coś w wyrazie jej twarzy mówiło mi, że to bardzo zły znak, nie wiedziałam tylko, czy dla mnie, czy dla niej.
-Tak.
-Kazała ci iść do chłopaka. Pocałować go.
-Skąd wiesz? - wezbrała się we mnie podejrzliwość.
-Bo ja miałam tak samo. - uśmiechnęła się czule. - Nie udało się, nie pocałował, nie zadeklarował uczuć... Dlatego nadal tu jestem. I ty też będziesz. - po czułości nie było już śladu.
-Ale on mnie pocałował. - powiedziałam.
-To niemożliwe... - patrzyła na mnie ze strachem. - Jeśli to prawda, masz szansę stąd uciec. Musisz tylko powiedzieć mu, żeby zadeklarował swoje uczucia.
-Ale co on ma zrobić, żeby mnie stąd uwolnić? I co będzie dalej? Że niby tak po prostu obudzę się w grobie? - powoli czułam, jak wariuję.
-Dowiesz się w swoim czasie. - popatrzyła na mnie smutno i już jej nie było.
Nie zdążyłam nawet na moment usiąść i pomyśleć, a moje drugie wcielenie stało tuż obok. Spojrzałam na nią. Była naprawdę przerażająca, ale zarazem była też moją największą, bo jedyną nadzieją.
Znów zaczęła chichotać i gdy tylko się uspokoiła, powiedziała:
-Grzeczna dziewczynka. Rób wszystko, co ci każę, a już niedługo obie będziemy wolne. Chcesz tego, prawda? - zapytała retorycznie.
-Ale co mam zrobić? - byłam przerażona i zmęczona całą tą sytuacją.
-Musisz powiedzieć Maćkowi, że jedyną drogą jest oddanie przez niego życia w tym samym miejscu, w którym ty straciłaś swoje. - powiedziała szyderczym tonem.
Cała się zagotowałam. Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła. Nie mogłam pozwolić żeby Maciek z moich egocentrycznych pobudek oddał swoje życie. Już wolałam tkwić w tym cholernym półświatku, niż zmuszać go do pójścia na śmierć. Nie byłam tego warta.
-Nie zrobię tego. - przybrałam stanowczy ton głosu. - Nie mogę.
-Skoro tak, to ja się tym zajmę. - uśmiechnęła się i zaczęła do mnie zbliżać.
Nie zdążyłam się odsunąć, nie zdążyłam nawet krzyknąć a ona powoli całym ciałem we mnie wchodziła. Stałam, jak sparaliżowana, podczas gdy w środku czułam, jakby wszystkie moje organy wewnętrzne pozmieniały swoje miejsca. Mogłam tylko patrzeć jak kończyna po kończynie traciłam możliwość ruchu.
-Załatwione. - powiedziała. - A teraz idziemy do Maćka.
To było niemożliwe. Głos brzmiał, jak mój, wydobywał się z moich ust, ale mój nie był. Nigdy wcześniej się tak panicznie nie bałam. Nie tyle o siebie, co o kogoś innego. Wiedziałam, że nie mogę do tego dopuścić, ale co ja mogłam zrobić? Byłam kompletnie bezsilna.
Nawet nie zauważyłam, kiedy byłyśmy w mieszkaniu Maćka. Z melancholii ocucił mnie w sumie dopiero swój głos.
-Maciek! Wróciłam do ciebie. - słowa wypływały z moich ust, a ja nie potrafiłam tego kontrolować.
Widziałam w lustrze, jak mięśnie twarzy mimowolnie zastygły w uśmiechu, słyszałam to, co mówiłam, ale to nie byłam ja. Z tym, że topielica idealnie mnie udawała.
-I żebym wróciła do życia musisz udowodnić, że coś do mnie czujesz. Jedź jeszcze dzisiaj nad morze, stań w tym samym miejscu, w którym ostatni raz mnie widziałeś i czekaj, aż ktoś się pojawi. Wtedy powiesz, że mnie kochasz i wyjdę do świata żyjących! - mówiła przeze mnie z fałszywym optymizmem, a ja czułam narastającą panikę.
W końcu nie powiedziała mu nic o tym, że jedynym warunkiem mojego powrotu do żywych jest jego dobrowolna śmierć. A może nie taka dobrowolna? Może ona chciała go tam tylko zwabić i czekać, aż spotka go taki sam los, jak mnie? To było prawdopodobne, ale wolałam nawet nie myśleć, co by było, gdyby moje przypuszczenia okazały się prawdą.
-Nie ma czasu do stracenia. - powiedział Maciek, a ja czułam, jak serce mi się kraje. - Jeżeli to sprawi, że będziesz na powrót człowiekiem, mogę wyjechać choćby zaraz.
Tak bardzo liczyłam na to, że się nie zgodzi... Z całych sił starałam się odzyskać kontrolę chociaż nad mową, żeby powiedzieć mu, na czym stał. Rozpaczliwe próby spełzły jednak na niczym. Nawet na moment nie poczułam, że mam jakąkolwiek władzę nad topielicą. Znowu przegrałam.
Patrzyłam na Maćka, który w pośpiechu szukał kluczyków do samochodu i wiedziałam, że jedzie na śmierć. Pożegnał się czule ze mną, a raczej z moim drugim ja i wyjechał mówiąc „Do zobaczenia”. Żal ponownie ścisnął mi serce.
Gdy tylko znalazłam się znów w ciemnej nicości, topielica wyszła z mojego ciała. Poczułam przeraźliwe zimno, po czym moje organy wewnętrzne znów wskoczyły na swoje miejsca. Ale niczym był chłód, który za sobą pozostawiła w porównaniu z chłodem, który panował w moim sercu.
-Zabierzecie jego życie. - wyrzuciłam z siebie, gdy tylko z powrotem mogłam zapanować nad własnym głosem.
-Coś za coś, złotko. - wygięła jedyną wargę w podkówkę. - Biedna, mała Roksana, znów tak bardzo skrzywdzona przez los.
Naigrywała się ze mnie. Obeszła mnie dookoła lustrując uważnie z każdej strony. Znów się roześmiała i zniknęła pozostawiając za sobą jedynie echo swoich ostatnich słów pobrzmiewające jeszcze jakiś czas w pustce dookoła mnie.
Nie miałam ani chwili do stracenia. Musiałam, jak najszybciej znaleźć się w pobliżu Maćka i o wszystkim mu powiedzieć, ale miałam coraz większe wrażenie, że nie zdążę.
Chodziłam w kółko myśląc, jak mogłam się stamtąd wydostać. Byłam sfrustrowana i pogrążona w smutku jednocześnie. W końcu stanęłam w miejscu i skoncentrowałam się na jednym celu. Wyobrażałam sobie, że lecę w stronę miejsca mojej śmierci. W stronę miejsca, w którym wszystko się skończyło, ale i zaczęło jednocześnie. Że stoję w tej cholernej wodzie, a nie tutaj, w nicości.
Masując sobie skronie, coraz bardziej skupiałam się na wyobrażaniu celu. Widziałam już dokładnie każdy szczegół, przypomniałam sobie dosłownie wszystko.
-To nic nie da. - usłyszałam szept tuż obok i krzyknęłam przestraszona.
Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam przed sobą ubraną na biało dziewczynę. Ucieszył mnie jej widok – była moją przepustką do ucieczki.
-Już czas. - powiedziała, a mnie przeszedł zimny dreszcz. - Chodź ze mną, pomogę ci odzyskać życie.
Czyżby już było za późno? Nie, to nie mogło być prawdą. Nie zdążyłam o nic zapytać, a już stałam w jakimś zaciemnionym miejscu.
Kształtem przypominało ono jaskinię, sufit zwężał się w niektórych miejscach tworząc swoisty rodzaj kopuły. Nie widziałam wnętrza, w takim mroku trudno mi było cokolwiek rozpoznać.
-Stąd wychodzimy zbierać dusze. - powiedziała gwoli wyjaśnienia.
Byłam zbyt zdezorientowana, żeby cokolwiek odpowiedzieć. Dusze? Czyli, że Maciek już dotarł i za chwile wszystko miało się dokonać... Ona chciała zabrać Maćka tak samo, jak zabrała mnie.
Przez chwilę pomyślałam, jak to by wyglądało, gdyby i on był tutaj ze mną. Uśmiechnęłam się. Skoro nie wyszło nam za życia, może chociaż tutaj by nam się udało...?
Odegnałam od siebie te myśli. Nie mogłam przez własny egoizm pozwolić na to, żeby Maciek podzielił mój los. Najlepiej by było, gdyby o mnie zapomniał, wyrzucił to wszystko z pamięci. Byłby wtedy bezpieczny, poza wszystkim, co paranormalne, zostając w ludzkim świecie i nie uczestnicząc w tym, co się tutaj odbywało.
Zatopiona we własnych rozmyślaniach nie zauważyłam, jak przede mną, ustawione jedna po drugiej zmory opuszczają jaskinię. Z opóźnieniem zdałam sobie sprawę, że jestem jedną z nich.
Zobaczyłam poły poszarpanej, białej sukni u moich stóp i zamarłam. Byłam ubrana identycznie, jak reszta. Stałam się tą, która decyduje o życiu i śmierci.
W końcu przyszła moja kolej. Wyszłam stamtąd z jasnym celem – nie mogłam pozwolić, żeby kolejna niewinna dusza podzieliła ten los. Kiedy postawiłam pierwszy krok, znalazłam się pod wodą.
Nie musiałam oddychać, nie potrzebowałam tlenu. Czułam się bardzo dziwnie bez potrzeby zaczerpnięcia oddechu, ale skoro miałam pomóc Maćkowi, nie mogłam stracić nawet sekundy.
Rozejrzałam się uważnie – nigdzie nie widziałam reszty. Zanurkowałam głębiej – po chwili wszystkie je zobaczyłam. Zorientowałam się, że patrzę na miejsce swojej śmierci, tyle tylko, że z ich perspektywy. Odbieranie komuś życia było dla nich niczym więcej, jak rutynowym zabiegiem.
Płynęłam bezwiednie za resztą kobiet w białych sukniach i starałam się trzymać na tyle blisko, żeby w razie czego podpłynąć do Maćka jako pierwsza. Wszędzie dookoła mnie pojawiały się twarze, niby utkane z dymu, ale ja nie czułam strachu, a dziką determinację.
Byłam już chyba coraz bliżej – widziałam poruszenie wśród innych. Wkrótce i ja zobaczyłam cienką, czerwoną smugę.
Proszę, niech to nie będzie jego krew.
Przyspieszyłam. Płynęłam nad nimi wszystkimi i po chwili ich ujrzałam. Maciek stał w wodzie po pas i najwyraźniej wyczekiwał przyjścia kogoś, kto mu odda moje życie. Gdyby tylko wiedział, jaka armia przyszła, by zabrać jego...
Powoli brnął dalej, ku namowom topielicy, która stała kawałek dalej. Już nie wyglądała, jak potwór – teraz była moją idealną kopią. Wybiłam się w ich stronę tak szybko, jak potrafiłam, ale gdy byłam tuż przy powierzchni, coś ciągnęło mnie w dół. Mogłam pływać dosłownie kilka centymetrów pod taflą, z tym, że gdy tylko próbowałam się wynurzyć, ów nieznana siła mi nie pozwalała. To było coś w rodzaju prądu morskiego, ale nie mogłam mu się oprzeć.
Skoro tak się nie dało, to spróbowałam inaczej. Nie czekając, aż któraś z kobiet w białych sukniach przejmie kontrolę, sama chwyciłam Maćka za nogę i wciągnęłam pod wodę. Piach usunął mu się spod stóp i wpadł prosto w moje ramiona.
Otworzyłam mu oczy i gestem pokazałam, że musi uciekać. Widziałam, że ku nam zmierzają setki takich, jak ja. Bałam się tak, jak nigdy, ale nie o własną skórę. One były coraz bliżej, a Maciek nadal trwał zdezorientowany koło mnie.
Nie miałam zamiaru oddać go bez walki. One chyba to widziały, bo zbiły się w jedną, białą masę i sunęły wszystkie ku nam w tym samym tempie.
Rozdział IV
„Perspektywa”
„Perspektywa”
Chwilę później przede mną zmaterializowała się topielica. Przybrała już swoją pierwotną formę, więc Maciek przekonał się, która z nas jest prawdziwa.
-Oddaj go. - syknęła, a z jej ust wypłynęły bąbelki.
W odpowiedzi ustawiłam się do niego tyłem przyjmując prowizoryczną pozycję obronną. Z mojego gardła wydobył się dziki charkot, który stopniowo przeradzał się w warczenie. Nie miałam pojęcia, co ja robię, ani jakim cudem było to słychać pod wodą, ale chyba podziałało, bo Maciek wynurzył głowę, a reszta się cofnęła.
Niestety nie na długo. Płynęły w naszą stronę z podwójną prędkością przekrzywiając głowy i wydając bliżej nieokreślone dźwięki – coś na wzór charczenia i gardłowego krzyku naraz.
Hałas przybierał na sile, a Maciek znów był pod wodą. Próbowałam go jakoś wypchnąć, ale on niewzruszony nie zmieniał pozycji. Chwyciłam go za rękę i o dziwo moja dłoń przez niego nie przeniknęła. Korzystając z tego, z całej siły wybiłam się do góry i przebiłam głową taflę wody. Zaraz po mnie wyłonił się Maciek.
-Roksana, jesteś tu? Co się dzieje?
Panika w jego głosie idealnie oddawała to, co czułam. Nie było czasu na wyjaśnienia, musieliśmy znaleźć się, jak najszybciej na brzegu, ale... Co dalej? Nie wiedziałam.
Coś chwyciło mnie za nogę i uporczywie ciągnęło w dół, ale się nie poddawałam. Nigdy bym nie podejrzewała, że mam w sobie takie pokłady siły. Parłam cały czas przed siebie i coraz bardziej zdawałam sobie sprawę, że to bez sensu.
Nagle zauważyłam, że Maćka nie ma obok. Przerażona już chciałam zanurkować, ale zostałam wciągnięta pod wodę. Widziałam, jak ta sama zjawa, która pozbawiła mnie życia, ciągnęła Maćka ku dnie.
Nawet nie wiedziałam, co wtedy czułam. Może mieszaninę determinacji i poczucia winy? Przecież gdyby nie moje egoistyczne pobudki, Maćka by tam nie było. Wszystko wyglądałoby tak, jakbym naprawdę nie żyła, a nie tkwiła w jakimś półświatku.
Gdyby nie ja, Maciek nie byłby w takim niebezpieczeństwie. Dlatego właśnie ja musiałam mu pomóc. Płynęłam, jak w spowolnionym tempie. Woda wydawała się kilkakrotnie przybrać na gęstości. I kiedy już straciłam jakąkolwiek nadzieję, poczułam przyciąganie w stronę dna. Mogłam całkowicie poddać się temu nurtowi, a i tak nie traciłam na prędkości – wręcz przeciwnie.
Maciek leżał już na dnie prawie kompletnie bez ducha. Byłam coraz bliżej, ale tuż za mną mknęła ku niemu reszta. Najpierw cieszyłam się, że zaraz do niego dotrę, ale w końcu zorientowałam się, co się dzieje. Było już za późno, żeby to zatrzymać.
Zatopiłam się w jego klatce piersiowej tak samo, jak wcześniej białe zmory w mojej. Poczułam przeszywające zimno, które nagle zostało zastąpione przez ciepło i uczucie błogości.
W pewnym momencie tak jakby straciłam wzrok i został on zastąpiony przez wspomnienia Maćka. Widziałam jego oczami różne sytuacje począwszy od naszego pierwszego spotkania na ostatnim kończąc.
Zrozumiałam wtedy, że przez cały ten czas – tak samo, jak ja zresztą – coś w nim kiełkowało, uczucie które z każdym kolejnym spotkaniem rosło i dawało o sobie znać. A on tego do siebie nie dopuszczał, bo myślał, że nie miał u mnie szans.
Te wszystkie emocje, które nim targały, targały wtedy także mną. Z tego, co pamiętałam, za każdym razem czułam dokładnie to samo. Takie same rozterki, ale ze swojego punktu widzenia. On też zastanawiał się, co ja czuję i za każdym razem dochodził do jednego wniosku – że jesteśmy przyjaciółmi i nie warto tego poświęcać dla czegoś tak niepewnego.
Widziałam, ile razy wahał się, żeby mnie pocałować, czułam jego zazdrość, gdy tylko zobaczył mnie z jakimś chłopakiem...
Nagle obraz się zmienił, zafalował i zniknął zupełnie. Zapadła całkowita ciemność, aż w pewnym momencie tuż nade mną zaświeciły białe ślepia bez źrenic. Chwilę później widziałam już wszystko dokładnie. Tabun rozwścieczonych białych zmor próbował wniknąć w ciało Maćka, ale coś im nie pozwalało.
Zrozumiałam, że stopiłam się z nim w jedną całość. Skoro on nie mógł podnieść się o własnych siłach, to może ja potrafiłam to zrobić za niego.
Wstąpiły we mnie kolejne pokłady determinacji, te wspomnienia dały mi ogromną siłę. Podniosłam się z dna i tak szybko, jak mogłam pomknęłam ku tafli wody. Czułam, że coś próbuje mnie ściągnąć na dół, ale było to tak bezsensowne, jak wróbel trzymający jastrzębia.
Byliśmy prawie na powierzchni. Z każdą setną sekundy czułam, że jesteśmy bliżej życia, niż śmierci. W końcu, kiedy praktycznie zetknęłam się z taflą wody, na chwilę znowu odebrało mi wzrok. Nie zdążyłam się nawet przestraszyć, bo równie szybko go odzyskałam.
Stałam w bieliźnie w wodzie po kolana, a obok mnie zdezorientowany Maciek rozglądał się na wszystkie strony. Trochę bliżej brzegu Mateusz, Kuba i Przemek śmiali się z jakiegoś żartu.
-Zimno się zrobiło. Chodźcie, wracamy. - zaproponował Mateusz.
-Wy idźcie, a my chwilkę zostaniemy. - powiedział Maciek siląc się na spokojny ton głosu.
-Okej.
Gdy tylko zniknęli za wydmą, Maciek z wrażenia osunął się na ziemię. Mnie też kolana ugięły się ze strachu. Więc tak wygląda koniec...
-Udało ci się. Nie zmarnuj tego. - usłyszałam, jakby z daleka głos topielicy i opadł ze mnie ciężar ostatnich wydarzeń.
-Dziękuję. - powiedziałam. - Dziękuję za wszystko.
-To ja ci dziękuję. Byłaś przy mnie cały ten czas.
-Bo...
Nie dał mi dokończyć. Położył mi palec wskazujący na ustach, przybliżył się trochę i z niepewnym uśmiechem złożył delikatny pocałunek na moich wargach. Nic już nie było istotne. Liczyliśmy się tylko my. Razem.
Powiem tyle - zajebiiiiiiste! *-* Dziewczyno, powinnaś dodac więcej opisów i to wydac !! Olej dżerr, bo ona na Twoim talencie się wzniesie na szczyt !! :( Wydaj to, a obiecuję, że kupię ; *
OdpowiedzUsuńOLEJ DŻERR I TO WYDAJ !! ONA CHCE SIĘ USTAWIC DZIĘKI TWOJEMU TALENTOWI !! Opowiadanie zajebiste, aż mam ciarki... Już teraz chcę twój autograf !
OdpowiedzUsuńG E N I A L N E CHCĘ KONTYNUACJĘ <3 JR.. ;)
OdpowiedzUsuńTo koniec opowiadania czy będzie coś jezcze?
OdpowiedzUsuńOgólnie cała historia przemyślana i fajnie opisana, taka orginalna:-)
Naprawdę piszesz bardzo dobrze. Tylko raz napisałaś egocetryczne a nie egoistyczne pobudki, taki mały błędzik który wychwyciłam:-)
Pozdrawiam i życzę weny